Look'acze :)

poniedziałek, 28 maja 2012


Chapter #2

- Halo, jesteś tam? 
Co? Chwila, kto to powiedział?
- No dobra mała, wysiadaj! Nie kontaktujesz. Wyjazd.
Czy ja byłam, aż tak nieprzytomna, żeby wsiąść do taksówki i po prostu odpłynąć, niczego nie powiedziawszy? 
- Czy ty słyszysz jak się do Ciebie mówi? - Facet za kółkiem był już cały bordowy. Łypał na mnie wściekle we wstecznym lusterku. 
- Przepraszam, jestem zmęczona. Możemy jechać?
- Nareszcie. Myślałem, że trzeba wzywać Ci psychiatrę. Wyglądałaś jak jakaś nawiedzona... Przerażasz mnie.
- I vice versa! - Rzuciłam, podczas gdy gość z rozdziawioną, pulchną twarzą przeżuwał kebab mlaskając i bekając. Marzyłam tylko o tym, żeby jak najszybciej odjechać. Z chęcią przesiadłabym się w czystszą, ładniej pachnącą taksówkę, ale o tej porze trudno na coś takiego liczyć, a poza tym było mi spieszno. 
- Jedźmy już! - Zakomenderowałam. 
Facet wytarł wierzchem dłoni resztki żarcia z twarzy i poklepał się po swoim bębnie - gigancie.
- Gdzie sobie życzysz?
Zastanowiwszy się rzuciłam:
- Niech pan jedzie przed siebie. Pobawię się w GPS-a. 
- Jasne. - Odpalił samochód i docisnął gaz do dechy.

***
Nie miałam pojęcia, że ten rzęch może, aż tyle wyciągnąć. Pędziliśmy niczym błyskawica, tak że bez problemu dotarłam na obrzeża miasta. Stały tu pojedyncze domki, roślinność nabierała na sile, krajobraz stawał się łagodniejszy i przyjemniejszy dla oka. Auto zmierzało w kierunku starej fabryki cukru. Za nią znajdowały się opuszczone hangary, w których "zamieszkiwał" Filip. Spędzał tu wolne popołudnia, weekendy... Ale co mógł zrobić kiedy jego rodzice mieli dla niego czas góra tydzień w miesiącu? Tak był puszczony w samopas, a wiadomo jakie były tego konsekwencje. Kiedy dojechaliśmy, podziękowałam gościowi za podwózkę, dałam kilka monet i wysiadłam. Nawiasem mówiąc wzięłam od niego numer telefonu, bo okazało się, że w sumie to nie jest grubym palantem, a zakręconym Jonatanem. Kazał mówić na siebie Johnny, więc tak też uczyniłam. Chciał na mnie zaczekać, ale zapewniłam go, że sama świetnie sobie poradzę. Kiedy odjechał już nie byłam tak do końca o tym przekonana. Wiatr zaświszczał mi w uszach, a z zachmurzonego, wiosennego nieba na nos spadło kilka kropel. Odwróciłam się w stronę fabryki i ruszyłam. Idąc myślałam o tym, że nie mam bladego pojęcia gdzie się udać, bo byłam tu jeden jedyny raz, namówiona przez swoją przyjaciółkę, bo z całego serca pragnęła pokazać mi to miejsce. "Miejsce należące do mnie i Filipa" jak twierdziła. Fabryka była ogromna, pusta i nieogrodzona. Z łatwością przedostałam się na jej tyły. Szłam ostrożnie i cicho kierując się w stronę bunkrów. Obok wysokiego dębu stał nowiutki, pokryty błyszczącym, ciemnym lakierem (cały w przerażających czaszkach) motor. Prychnęłam, bo to już trzeci drogi motor w tym miesiącu, jaki dostał od starych. A wiedziałam to stąd, że wszystkim, absolutnie wszystkim się tym chwalił. Zatrzymałam się przed wejściem. 
- Co ja wyprawiam? - Szepnęłam do siebie pod nosem. Przecież nie było ze mną nikogo, kto mógłby mi pomóc w razie walki, a poza tym nie miałam pojęcia czy oni są tam sami. I bałam się tego dowiadywać. "Muszę zorientować się jak stoi sprawa" pomyślałam i zaczęłam szukać jakiegoś okna. Z przodu niczego takiego nie znalazłam, więc szybko pobiegłam na tyły. Tam było niewielkie okno. Ale wysoko. Musiałam wykombinować coś na szybko. W pobliżu nie było żadnych pieńków, skrzynek czy czegoś co pozwoliło by mi tam zajrzeć. Dobra. Jedyną deską ratunku został ten jego mroczny wehikuł. Nie tracąc czasu pobiegłam po niego i z wielkim trudem przytaszczyłam. Ustawiłam go pod ścianą i wdrapałam się na niego. Powoli zajrzałam do środka. 
- Wow... - Wymsknęło mi się. To wyglądało jak jakaś zapuszczona willa czy coś w tym stylu. Całość urządzona była w tym samym ciemnoczerwonym kolorze. Na wschodniej ścianie wisiała ogromna plazma, a przed nią stała kanapa, z piętrzącymi się na niej stosami ciuchów i opakowań po pizzy. Na przeciwko tego wszystkiego, przy zachodniej ścianie znajdował się barek, zastawiony rzecz jasna, drogimi winami, nalewkami, wódką i czym tam się jeszcze dało. Aż mi się cofnęło. Jednak uwagę najbardziej przykuwało ogromne jacuzzi ustawione na środku pomieszczenia, w którym właśnie teraz przytuleni do siebie, w świetle świec siedzieli Alice i Filip. Kamień spadł mi z serca! Nic jej się nie stało! Hurra! W przypływie radości straciłam równowagę i zleciałam z  motoru prosto w kępę trawy. Przynajmniej lądowanie nie było, aż tak bolesne.  Spojrzałam na motor. Zachwiał się po czym zrywając z jednej strony lakier wylądował obok mnie. Uśmiechnęłam się podnosząc to ustrojstwo, które dzięki mnie nie będzie już tak idealne jak przedtem. Ha. Postanowiłam sprawdzić czy mnie usłyszeli, więc znowu weszłam na motor. Właśnie wtedy Alice sączyła kieliszek wina, a Filip podniósł się, podał jej rękę i oboje w skąpych strojach wyszli trzymając się za ręce. Chłopak wziął ręczniki i jeden podał Alice. Potem przysunął się bliżej niej (a u mnie automatycznie włączyła się czerwona lampka), po czym szepnął jej coś do ucha, zsunął z niej ręcznik, lekko musnął jej dłonie i odstawił kieliszek, który Alice ciągle trzymała w dłoniach. Przesunął ręką po jej talii zatrzymując się na pośladkach. Poczułam mdłości. Co on zamierza zrobić? Po chwili wziął ją na ręce i skierował się do drzwi prowadzących do jakiegoś innego pomieszczenia. Alice miała podekscytowaną minę, a ja zrobiłam się blada jak kreda i zeskoczyłam na ziemię. Pobiegłam do "drzwi wejściowych" tego czegoś. Wzięłam do ręki gałąź drzewa i na paluszkach weszłam do środka. Teraz albo nigdy...

wtorek, 22 maja 2012

Chapter #1

Wściekła na samą siebie stanęłam na środku korytarza mojej cudownej szkoły i zrezygnowana opuściłam ramiona. Jak mogłam być tak bezmyślna by dać mojej najlepszej przyjaciółce wolną rękę i wybór? Stuknęłam się w czoło. Miałam wrażenie, że kłopoty dopiero się zaczną. Spojrzałam na zegarek. Pół do czwartej. Może uda mi się ją jeszcze złapać. 
Pobiegłam do szafki, włożyłam znajdującą się w niej kurtkę, włosy zawiązałam w luźny kucyk i wybiegłam stamtąd jak najszybciej mogłam. "Dobra Nancy, nie wszystko stracone" pocieszyłam się w duchu. Lecz tak naprawdę miałam bardzo odmienne zdanie. Gdzie teraz mam pójść, by odnaleźć Alice? "Myśl, myśl. Gdzie ten palant mógłby ją zabrać?". Hm. Do głowy cisnęło mi się mnóstwo miejsc. Ale od czego mam zacząć? Tego wszystkiego było za wiele, a czasu coraz mniej. OK. Może warto było by przypomnieć sobie wszystko od sedna? Wtedy mogłabym wysnuć jakieś konkretne wnioski. Właśnie dotarłam na przystanek, więc zatrzymałam się i spróbowałam logicznie pomyśleć. 
Alice była dla mnie jak siostra - właściwie to była siostrą, ale cioteczną. Młodsza ode mnie o rok, ale inteligencją przewyższała niejednego z moich znajomych i wcale nie koloryzuję. Dziewczyna była niesamowita jeśli chodzi o te sprawy. Miała jasne, włosy, które falami spływały po jej szczupłych ramionach i plecach. Tak tego będę jej już chyba do końca życia zazdrościć. Miała figurę modelki, a ja no cóż... Może to wina genów? I przy tym zostańmy. Jej twarz również była bez zarzutu. Jasna, promienna cera, zielone oczy ukryte za kolorowymi oprawkami okularów. Jakby tego było mało to była osobą uprzejmą i otwartą, a także potrafiła pocieszyć mnie w nawet najbardziej beznadziejnych momentach mojego życia. "Więc jak mogłam dopuścić do kłótni o coś tak banalnego?" Biłam się z myślami. Stop. To wcale nie jest coś błahego. To - a właściwie ON. To jego wina. Sprawcą całego zamieszania tj. naszej kłótni i chęć ucieczki Alice był właśnie Filip. Nie rozumiałam co ona widziała w tamtym facecie. Nie dość, że był od niej, aż 5 lat starszy to miał całe mnóstwo tatuaży, półdługie blond włosy, kolczyk w nosie (przez co kojarzył mi się z bykiem), słuchał naprawdę ostrego heavy metalu... i wiecznie miał brud za paznokciami. A na takie rzeczy zwracałam uwagę. I nie rozumiałam czemu on ich po prostu nie wyczyści? I co z nim? Czy on każdej nocy o północy udaje się na cmentarz, aby wykopywać zmarłych i zabawiać się z nimi? To przez to ta ziemia? 
Miłość jest ślepa. Dobra między nimi nie było żadnej miłości, bo ani to, ani tamto nigdy nie mówiło sobie nawet kocham. Na pierwszy rzut oka (oprócz wieeelkiego kontrastu) wyglądali, jakby żyli w wolnym związku. Hm. Może to i prawda. Tylko dlaczego akurat Filip? Ten idiota, który nie wytrzyma jednego dnia bez ziółek i mocnego ajerku? Ich związek był tajemnicą. I to dla wielu. Spotykali się po kryjomu. Tylko jaki miało to sens, skoro ona ze średnią (w liceum) 5.0 (lub wyższą) zadawała się z kimś kto ledwo co zdał do następnej klasy? Gdyby nie rodzice tego czubka szastający na prawo i lewo kasą, to wg mnie leżałby dzisiaj i kwiczał pod mostem. I może by się czegoś nauczył. Absurd, totalny absurd. Alice, jeśli chodzi o chłopaków to rzeczywiście miała dziwaczne standardy, ale zupełnie nie obchodziło ją co myślą o tym inni. "Bo liczy się nasza miłość, to że jesteśmy razem i czuję, że to właśnie ten!". Zrobiło mi się słabo, gdy przypomniały mi się jej słowa. Nie wiedziałam co mam teraz zrobić. Jeszcze pół godziny temu śmiałyśmy się jak zawsze i plotkowałyśmy, kiedy nagle przyszedł Filip i po prostu wszystko spieprzył. Alice przy nim była sobą, ale coś w jej oczach - nie mogłam domyśleć się co to - delikatnie dawało mi do zrozumienia, że na mnie czas. Chłopak uśmiechnął się do mnie i po chamsku pocałował "swoją ukochaną" niby z tęsknoty, ale cały czas patrzył na mnie ukradkiem i szczerzył zęby. Miałam go dość. Z całej siły zamachnęłam się i nie zważając na to, że jest przyssany do mojej przyjaciółki kopnęłam go w tyłek, tak, że aż zawył z bólu. A kopa miałam naprawdę mocnego. I wtedy zaczęła się jazda. Nawet nie zorientowałam się kiedy mi ją zabrał. Po prostu stałam tam bezradna, bo moje słowa tak naprawdę uderzały w niewidzialny mur, który Filip utworzył sobie wokół Alice i wracały uderzając we mnie z taką siłą, że kręciło mi się w głowie. "Nie. To. Nie." Moje pierwsze słowa, które wypowiedziałam zgrzytając zębami. Przy samym wyjściu oboje obejrzeli się na mnie i Filip posłał mi buziaka. Odpowiedziałam mu środkowym palcem i jak najszybciej się stamtąd zmyłam. A potem? Uświadomiłam sobie, że on naprawdę może zrobić jej krzywdę. Teraz wiedziałam, po prostu to czułam, że zabrał ją w to miejsce, o którym z postronnych osób wiedziałam jedynie ja. "Muszę się spieszyć. Nie wiadomo co mu strzeli do tej jego pustej bani...". Z bijącym sercem i drżącymi dłońmi, wyciągnęłam z kieszeni komórkę i szybko zamówiłam taksówkę...