Chapter #12
Wyczerpana bezbrzeżnym smutkiem oraz płakaniem w poduszkę nareszcie zasnęłam. Chociaż tak, mogłam na chwilę postarać się wyciszyć.
Kiedy obudziłam się po paru godzinach było trochę po północy. Bolała mnie głowa, miałam podkrążone oczy i wyschnięte usta. Spróbowałam doprowadzić się do względnego ładu, ale na niewiele się to zdało. Bolało mnie całe ciało. Przysiadłam na skrawku łóżka próbując oprzytomnieć. Beznamiętnie wpatrywałam się w puste ściany. Mój wzrok wędrował po ich wyblakłych kolorach, znalazł się również na podłodze, na sąsiednich pustych łóżkach, a kiedy dotarł do stolika nocnego... Wtedy przypomniałam sobie co działo się wcześniej. Nowa fala rozterki uderzyła we mnie najcięższym kalibrem. Schowałam twarz w dłoniach ignorując dreszcze, które powtórnie zaczęły ogarniać moje ciało. Nie potrafiłam powstrzymać szlochu. Nie potrafiłam skupić się na niczym. Już od dawna tak nie cierpiałam... "Nie jestem pewna czy kiedykolwiek tak cierpiałam..." Miałam tego wszystkiego po dziurki w nosie. Nie dość, że przechodzę ogromne katusze to w dodatku w takim miejscu! W miejscu, w którym uwagę otrzymywałam w większym stopniu od O....
Pokręciłam głową, ale myśli same przychodziły. Znów pojawiła się fala łez, z którą nie dałam sobie rady. Osunęłam się na podłogę. Nie dawałam sobie rady.
Chciałam, jak najprędzej uciec - po prostu wariowałam!
Kiedy toczyłam wewnętrzną walkę, ktoś zapukał i idiotycznie zapytał:
"Wszystko w porządku?"
Leżałam skulona w kłębek na podłodze z niemal szkarłatnymi oczyma, a osoba ośmielająca się wejść w takim momencie, już chwilę potem potrząsała mną, jak kukłą.
Obraz był na tyle rozmazany, a głos na tyle niewyraźny, że nic nie zrozumiałam. Ani drgnęłam. Osoba ta wyciągnęła chusteczkę, ciągle zadając mi głupie pytania "Czy mnie słyszysz?" "CO się dzieje?" "Halooo! Czy...?".
Osoba ta wytarła mi chusteczką zapłakane oczy. Chwilę potem do mojego mózgu informacja nareszcie dotarła - osoba ta to Josh.
Bo któż by inny...
Josh zmusił mnie do pozycji siedzącej, a potem powtarzał głupie pytania.
Gdy nie skutkowało, a domyślał się co mi jest, wyciągnął jakieś białe pudełeczko, z którego wysypało się kilka niewielkich pastylek, które nie wiadomo, jak nagle znalazły się w moim przełyku...
Chwila, dwie, trzy i poczułam się niczym roślinka - wiotka, bezbronna, cicha...
Przy jego pomocy usiadłam na łóżku, a on obok mnie. Nie protestowałam, gdy zamknął mnie w swoim uścisku, bo byłam bezsilna.
- Chcę już do domu.
Josh jeszcze bardziej przytulił mnie. Jego uścisk cudownie koił cholerny ból.
- Ciiii... Wiem, wiem.
Nie wiem ile dokładnie, siedzieliśmy w takiej pozycji. Czas mnie nie dotyczył.
Kiedy pigułki zaczęły przywracać mi jasność myśli gwałtownie się od niego odsunęłam, a w głowie pojawił się ostry ból. Josh powiedział coś, czego nie zrozumiałam i rzucił się w moją stronę, jakby chciał mnie przed nim chronić znów mnie złapał i przyciągnął do siebie, w określony sposób, którego nie rozumiałam, a który odpędził zawroty głowy.
- Nancy, przeszło?
Lekko pokiwałam głową.
Josh podniósł mnie delikatnie i poprawił pościel, po czym ułożył mnie w łóżku i przykrył pościelą. Stanął za oparciem łóżka i zaczął mi się przyglądać.
- Dziękuję Ci.
Skinął głową i przytknął palec do ust sygnalizując tym, bym się oszczędzała.
Ułożyłam się wygodnie i przymknęłam powieki.
- Bardzo chciałbym z Tobą zostać, ale muszę zajrzeć do pacjentów. Niedługo wrócę...
Nie zdążyłam nawet kiwnąć palcem, leki były tak silne, że zasnęłam.
***
Przeciągnęłam się i ziewnęłam. Za oknem niemal świt. Czułam się... Nawet dobrze. Lecz przytomność mojego umysłu nadal utrzymywała mnie przy fakcie, że stało się to za sprawą leków.
"Słodki Jezu..."
Na krześle przy moim łóżku siedział, a właściwie drzemał sobie słodko - Josh.
Niewiarygodne.
Przekręciłam się mając nadzieję delikatnie go obudzić, ale moje zamiary diabli wzięli, bo łóżko niemiłosiernie zaskrzypiało i Josh zerwał się.
- O, już nie śpisz. - Powiedział zaspanym głosem.
- No i ty też. Dlaczego przy mnie siedzisz?
- Martwię się. Wczoraj bardzo źle wyglądałaś.
"Tak. Masz rację. Jestem w totalnej wewnętrznej i zewnętrznej rozsypce. A ty mi tego wcale nie ułatwiasz!"
- Nancy, wiem, że już dziś miałaś wyjść, ale wydaje mi się to niemożliwe.
"Co? Co on do...?"
- Ty nie będziesz mi mówił czy mogę czy też nie mogę, ale i tak dzisiaj wyjdę! Mam tego dość! Widziałeś przecież co się ze mną tutaj dzieje!!!
Josh potarł skronie.
- Tak. Widziałem, ale wiem, że nie ma to żadnego wspólnego z tą placówką tudzież szpitalem, lecz z kimś... Kimś kto cię... Pieprzony gwiazdorzyna!
- Jakim prawem TY mówisz tak o NIM?! W ogóle GO nie znasz! Nie znasz MNIE! Jakoś do tej pory nie zależało Ci na moim zdrowiu! A mnie nikt nie... W ogóle wiesz co ty mówisz?! Boże...
Złość, która nagle we mnie wstąpiła rozkazała mi wyskoczyć z łóżka.
Zawrót głowy i po chwili znów w ramionach Josha.
- Puść mnie! Dam sobie doskonalę radę. SAMA.
Josh wydał z siebie jęk niedowierzania.
- Czy ty nie widzisz, jak się zachowujesz? A Twoje zdrowie obchodzi mnie nad wyraz! Codziennie chodzę do lekarskiego przeglądać historię Twojej choroby, śledzę ją i zaglądam do Ciebie, gdy śpisz! A wiesz, dlaczego tyle czasu mnie nie było? Bo pod PRZYMUSEM wykonywałem zadanie powierzone mi przez tego wariata, jakim jest ordynator! Nie wierzę w to (i ty pewnie też nie uwierzysz), ale on zakazał mi jakiegokolwiek spotykania się z Tobą!
"No tak. To by wyjaśniało, dlaczego tak mnie atakował..."
- A najgorsze w tym wszystkim jest to, że zamartwiałem się o Ciebie, a przez tą...
Wzniósł ręce ku niebu i dokończył.
- Diana. To ona wydała mnie jemu i teraz zajmuje wyższe stanowisko.
Ja chyba poszukam sobie innego miejsca albo najlepiej pracy...
- Że jak?!
Nie wierzyłam własnym uszom.
- No tak!
- I ty chcesz mi sprzedać tę tanią historyjkę, mając nadzieję, że w nią uwierzę?! Diana to całkiem bliska mi osoba to znaczy znamy się od dawna i...
Josh podszedł blisko i lekko mną potrząsnął.
- Czy do Ciebie nie dociera? Ona nas zmanipulowała. Była tu u Ciebie za pewne mówiąc, że zadzwoni na policję i takie tam. Mam rację?
Przytaknęłam.
- Tymczasem nic takiego nie uczyniła. Wręcz przeciwnie. Przedstawiła Ciebie (dość wiarygodnie), jako wariatkę, mówiącą totalne bzdury, mnie jako kochasia, zaniedbującego swoją pracę, a potem jeszcze pojawiły się plotki, że się przespaliśmy. Ordynator we wszystko uwierzył. Co do joty. Sam z resztą "zebrał" jakieś tam "dowody". Zagroził mi, że wyrzuci mnie, a nawet pozbawi mnie wykonywania zawodu. Nancy, zrozum mnie. Nie mogłem tyle ryzykować.
Kiedy szok minął:
- Ale czekaj... Kochaś? I że się razem... Co?! Przecież to totalne bzdury!
Josh z uśmiechem przewrócił oczyma.
- No tak, a ty, jak zawsze skupiona na najważniejszym.
Zarumieniłam się.
- Nie. Po prostu w to nie wierzę! Od początku czułam, że to jakieś wariactwa! Gdzie ona teraz jest?
Josh zaśmiał się złośliwie.
- Jak to gdzie? Myślała, że ujdzie jej to na sucho. Wzięła sobie mały urlopik, na rzecz nowego stanowiska i uczczenia spisku.
Pokręciłam głową.
- Nadal jednego nie rozumiem.
- Czego?
- Po co to wszystko? Po co miałaby mówić, rozsiewać tak raniące plotki?
Josh jęknął.
- Bo ona tylko udaje! Jest kompletną pozerką! A zrobiła to, żeby się odegrać na mnie! Mam wrażenie, że miała mi za złe, że zawsze byłem ten jeden krok przed nią. - Przerwał. - A teraz nadarzyła się taka świetna okazja, żeby to wykorzystać...
- A mnie się wydaje, że chodziło o coś innego.
- Hm? A co takiego?
- Szczera zazdrość.
- Zazdrość? - Zapytał zdziwiony.
- No tak... Nie rozumiesz?
- No, praca...
- A tam praca! - Machnęłam dłonią. - Była zazdrosna o Ciebie!
- O mnie? - Pisnął z niedowierzaniem.
- Josh, Josh, Josh... Jesteś bardzo inteligentny, wyglądasz... Bardzo atrakcyjnie, jesteście mniej więcej z tego samego rocznika, jesteś na wyciągnięcie ręki...
Josh słuchał uważnie, a potem pstryknął palcami.
- Kolejny element układ... Jezu! Słyszysz te kroki. O nie!
Przerażona zakryłam dłonią usta.
- Do kibla! Szybko.
Josh, przerażony, przewrócił krzesło w biegu i hukiem zamknął się w łazience.
Po chwili kroki ucichły.
Puk, puk.
I wejście z impetem.
Ordynator.
- Panno Nancy... - Rozejrzał się uważnie po sali. - Nadszedł czas.
Powiedział to w tak podejrzany sposób, że, jak najprędzej chciałam się wyrwać z tego cyrku. Zastanowiły mnie jego słowa. Wcale nie byłam ciekawa, co jeszcze dziwnego przyniesie ten dzień...
"Tak. Masz rację. Jestem w totalnej wewnętrznej i zewnętrznej rozsypce. A ty mi tego wcale nie ułatwiasz!"
- Nancy, wiem, że już dziś miałaś wyjść, ale wydaje mi się to niemożliwe.
"Co? Co on do...?"
- Ty nie będziesz mi mówił czy mogę czy też nie mogę, ale i tak dzisiaj wyjdę! Mam tego dość! Widziałeś przecież co się ze mną tutaj dzieje!!!
Josh potarł skronie.
- Tak. Widziałem, ale wiem, że nie ma to żadnego wspólnego z tą placówką tudzież szpitalem, lecz z kimś... Kimś kto cię... Pieprzony gwiazdorzyna!
- Jakim prawem TY mówisz tak o NIM?! W ogóle GO nie znasz! Nie znasz MNIE! Jakoś do tej pory nie zależało Ci na moim zdrowiu! A mnie nikt nie... W ogóle wiesz co ty mówisz?! Boże...
Złość, która nagle we mnie wstąpiła rozkazała mi wyskoczyć z łóżka.
Zawrót głowy i po chwili znów w ramionach Josha.
- Puść mnie! Dam sobie doskonalę radę. SAMA.
Josh wydał z siebie jęk niedowierzania.
- Czy ty nie widzisz, jak się zachowujesz? A Twoje zdrowie obchodzi mnie nad wyraz! Codziennie chodzę do lekarskiego przeglądać historię Twojej choroby, śledzę ją i zaglądam do Ciebie, gdy śpisz! A wiesz, dlaczego tyle czasu mnie nie było? Bo pod PRZYMUSEM wykonywałem zadanie powierzone mi przez tego wariata, jakim jest ordynator! Nie wierzę w to (i ty pewnie też nie uwierzysz), ale on zakazał mi jakiegokolwiek spotykania się z Tobą!
"No tak. To by wyjaśniało, dlaczego tak mnie atakował..."
- A najgorsze w tym wszystkim jest to, że zamartwiałem się o Ciebie, a przez tą...
Wzniósł ręce ku niebu i dokończył.
- Diana. To ona wydała mnie jemu i teraz zajmuje wyższe stanowisko.
Ja chyba poszukam sobie innego miejsca albo najlepiej pracy...
- Że jak?!
Nie wierzyłam własnym uszom.
- No tak!
- I ty chcesz mi sprzedać tę tanią historyjkę, mając nadzieję, że w nią uwierzę?! Diana to całkiem bliska mi osoba to znaczy znamy się od dawna i...
Josh podszedł blisko i lekko mną potrząsnął.
- Czy do Ciebie nie dociera? Ona nas zmanipulowała. Była tu u Ciebie za pewne mówiąc, że zadzwoni na policję i takie tam. Mam rację?
Przytaknęłam.
- Tymczasem nic takiego nie uczyniła. Wręcz przeciwnie. Przedstawiła Ciebie (dość wiarygodnie), jako wariatkę, mówiącą totalne bzdury, mnie jako kochasia, zaniedbującego swoją pracę, a potem jeszcze pojawiły się plotki, że się przespaliśmy. Ordynator we wszystko uwierzył. Co do joty. Sam z resztą "zebrał" jakieś tam "dowody". Zagroził mi, że wyrzuci mnie, a nawet pozbawi mnie wykonywania zawodu. Nancy, zrozum mnie. Nie mogłem tyle ryzykować.
Kiedy szok minął:
- Ale czekaj... Kochaś? I że się razem... Co?! Przecież to totalne bzdury!
Josh z uśmiechem przewrócił oczyma.
- No tak, a ty, jak zawsze skupiona na najważniejszym.
Zarumieniłam się.
- Nie. Po prostu w to nie wierzę! Od początku czułam, że to jakieś wariactwa! Gdzie ona teraz jest?
Josh zaśmiał się złośliwie.
- Jak to gdzie? Myślała, że ujdzie jej to na sucho. Wzięła sobie mały urlopik, na rzecz nowego stanowiska i uczczenia spisku.
Pokręciłam głową.
- Nadal jednego nie rozumiem.
- Czego?
- Po co to wszystko? Po co miałaby mówić, rozsiewać tak raniące plotki?
Josh jęknął.
- Bo ona tylko udaje! Jest kompletną pozerką! A zrobiła to, żeby się odegrać na mnie! Mam wrażenie, że miała mi za złe, że zawsze byłem ten jeden krok przed nią. - Przerwał. - A teraz nadarzyła się taka świetna okazja, żeby to wykorzystać...
- A mnie się wydaje, że chodziło o coś innego.
- Hm? A co takiego?
- Szczera zazdrość.
- Zazdrość? - Zapytał zdziwiony.
- No tak... Nie rozumiesz?
- No, praca...
- A tam praca! - Machnęłam dłonią. - Była zazdrosna o Ciebie!
- O mnie? - Pisnął z niedowierzaniem.
- Josh, Josh, Josh... Jesteś bardzo inteligentny, wyglądasz... Bardzo atrakcyjnie, jesteście mniej więcej z tego samego rocznika, jesteś na wyciągnięcie ręki...
Josh słuchał uważnie, a potem pstryknął palcami.
- Kolejny element układ... Jezu! Słyszysz te kroki. O nie!
Przerażona zakryłam dłonią usta.
- Do kibla! Szybko.
Josh, przerażony, przewrócił krzesło w biegu i hukiem zamknął się w łazience.
Po chwili kroki ucichły.
Puk, puk.
I wejście z impetem.
Ordynator.
- Panno Nancy... - Rozejrzał się uważnie po sali. - Nadszedł czas.
Powiedział to w tak podejrzany sposób, że, jak najprędzej chciałam się wyrwać z tego cyrku. Zastanowiły mnie jego słowa. Wcale nie byłam ciekawa, co jeszcze dziwnego przyniesie ten dzień...
Haha! Zaskakuję siebie samą nową "systematycznością" (ha, zobaczymy, jak długo to potrwa) dodawania kolejnych epizodów oraz odbierania telefonów ;) - Moje przyjaciółki powinny coś o tym wiedzieć.
Tak na poważnie, to dodaję to (nigdy jeszcze tak nie robiłam), żeby z całego serca podziękować mojej kochanej Alice, za dawanie mi tak ogromnych pokładów natchnienia oraz śmiechu. Kocham Cię siostrzyczko. Nawet nie wiesz, jaaak się cieszę, że cię mam! :***
Chciałabym również zwrócić uwagę na "Zuzka S.", która odkąd pamiętam jest tu ze mną na blogu i samym tym daje mi ogromną motywację. Dziękuję Ci Zuza ;***
Jeszcze raz wielkie dzięki za wszystko!
<333