Look'acze :)

czwartek, 5 lipca 2012



Chapter #7


        Mój cudowny Pan Doktor okazał się jeszcze wspanialszy, niż był do tej pory. Kto by pomyślał, że moja głupota i muszę to przełknąć... Filip... przyczynią się do mojego poznania z nim. To niewiarygodne. 
        Oprócz pracy lekarza, Josh zajmował się także malarstwem. Pokazywał mi najróżniejsze triki, techniki, sztuczki, opowiadał o wszystkim, a nawet uczył. I to nie byle czego. 
- Tak! Nareszcie nauczyłam się trzymać ołówek! - Pisnęłam.
 Zaśmiał się.
- Uwierz mi to nie lada sztuka. - Pokiwał głową z uznaniem. - Muszę przyznać, że wcześniej bez umiejętności właściwego trzymania ołówka też radziłaś sobie całkiem nieźle. Masz talent, mała.
 Zrobiłam urażoną minę.
- Dzięki. Ale mała to ja nie jestem! - Zaprotestowałam. - Mam 170 cm wzrostu! Lub troszkę więcej...
 Zrobił przepraszający gest.
- Wybacz zwracam honor.
- No, teraz ty się pochwal, malutki. - Powiedziałam, naśladując jego ton głosu.
- Wolałbym się nie przechwalać. - Uniosłam brwi. Dał za wygraną. - OK. 178 cm.
- Wyglądasz na wyższego. Serio.
- Nie wydaje mi się. Czasem marzę, by włożyć szpilki. 
 Popatrzyłam na niego z konsternacją.
- Wiesz, mam ich sporo, więc z radością mogę Ci któreś pożyczyć. 
Prychnął.
- Na bank nie posiadasz butów w moim kolorze!
- Chodzi Ci o czerń, czy może róż?
 Dał mi kuksańca w bok, lecz nie powiedział nic, bo nagle do sali wbiegła rozgorączkowana Diana.
- Doktorze! - Zastanowiło mnie dlaczego nie mówi do niego po imieniu. Przecież znają się. Długo. Chyba. - W sali obok pacjent stracił przytomność! Proszę mi pomóc...
- Już idę. - Westchnął.
 Diana wpadła i wypadła jak ogień.
- Wybacz Nancy...
- Jasne, idź. Czas pocierpieć w samotności. - Naciągnęłam pościel na głowę. 
 Przez chwilę nasłuchiwałam czy sobie poszedł, ale nic na to nie wskazywało, więc powoli wyjrzałam.
- Haha! Tu Cię mam! - Wrzasnął tak, że aż podskoczyłam na łóżku.
- Idź już sobie! - Zrzuciłam w niego pluszowym żółwiem.
 Odrzucił mi miśka, ze śmiechem wycofując się z sali. 
 Gdy wyszedł zrobiło się tak jakoś... cicho. 
 I nudno.
 Postanowiłam nudę zabić słuchaniem ukochanych kawałków na mp4...






 Kiedy byłam w trakcie szkicowania zachodzącego słońca drzwi sali otworzyły się z zawrotną szybkością i do sali wtargnęło kilka ratowników medycznych niosąc kogoś na czerwonych noszach. Odłożyłam rysunki i zaczęłam się im przyglądać. 
- Trzy, cztery... - Odliczył któryś z nich i jednym, zgrabnym ruchem dźwignęli rannego na łóżko po mojej prawej. Miał zabandażowaną nogę i kilka otwartych ran, a także poszarpane szorty i poplamiony T-shirt. Był to młody chłopak. Mniej więcej w wieku Josha. Kiedy dostrzegł, że mu się przyglądam z trudem się uśmiechnął.
 Pomachałam mu ze współczującą miną. Niedawno wyglądałam identycznie. Ranna, zmęczona, blada... Okropieństwo. 
 Ratownicy powiedzieli, że niedługo przyjdzie lekarz i stwierdzi co dalej, a tymczasem ma leżeć i odpoczywać. Zapewnili go, że wszystko będzie dobrze i odeszli. Chłopak skrzyżował ramiona na piersi i naburmuszył się.
- Genialnie! Po prostu cudownie!
- Nie cieszysz się, że szybko wyzdrowiejesz, czy jak, bo nie rozumiem. 
 Chłopak nie zmienił swojej pozycji i nic nie odpowiedział. 
 Oparłam głowę na zgiętej w łokciu ręce i przyjrzałam mu się.
 Miał ciemne, błyszczące niczym brokat włosy, wyglądające tak jakby właśnie wyszedł z salonu fryzjerskiego. Oczy były w identycznym kolorze; czarne jak noc. Jego skóra miała piękny kakaowy odcień. 
 Opadłam na poduszki widząc, że nie uzyskam żadnej odpowiedzi.
 "Dlaczego od swojego "wypadku" trafiam na taaakich przystojniaków, którzy są w zasięgu ręki?" Pomyślałam. Stanowczo zbyt blisko. Zdecydowanie w nieodpowiednim momencie. Poczułam się nagle jak jakaś nieziemsko piękna bohaterka filmu, która ciągle spotyka wymarzonych facetów zaledwie przez kilka dni i dziwnym przypadkiem... Jest w stanie ich... polubić? A nawet bardzo? 
 Myślę tu o Joshu. Bo tego gościa obok nawet nie znam. I pewnie za kilka dni nie będziemy o sobie pamiętać. A nawet jeśli to nie mam zamiaru zawracać sobie nim głowy. Wracając: Josh to zupełnie inny koleś. Inny od tych których miałam okazję w swoim życiu poznać. Był bardzo sympatyczny, inteligentny, mający to samo hobby co ja, a w dodatku tak... Seksowny. To wszystko mnie w nim pociągało. Choć dobrze wiedziałam, że to głupie z mojej strony i próbowałam jak najszybciej tę myśl od siebie odpędzić to wiedziałam, że prędzej czy później się zakocham. A tego bardzo pragnęłam teraz uniknąć... 
 Kiedy dalej rozmyślałam nad absurdalnością mojego "miłosnego mechanizmu" koleś obok zagadnął.
- Jak długo tu jesteś?
 Aha. Czyli jednak chciałby porozmawiać. Co za pech, że akurat ja nie mam ochoty na gadkę z nim. Dobra, nie będę taka...
- Przywieźli mnie tu w piątek. A więc 4 dni.
 Pokiwał głową. 
- Jak myślisz wypuszczą mnie dziś?
 Wskazałam na jego nogę, kręcąc przecząco głową. 
- Nie rób sobie nadziei.
 Westchnął zrezygnowany. Postanowiłam znów mu się przyjrzeć. Zdecydowanie kogoś mi przypominał. Ten wygląd... Głos. "Może mam jakieś omamy..." Pocieszyłam się w duchu. Albo i zasmuciłam.
- Skoro mamy spędzić trochę więcej czasu w swoim towarzystwie to może poznajmy się lepiej i nie utrudniajmy sobie tego nawzajem, ok? - Zapytałam po chwili milczenia. 
 Przytaknął.
- A więc jestem Nancy.
- A ja... Otis. 
 Przygryzłam wargi. To imię zawsze wzbudzało we mnie chęć do śmiechu. Otis? Gdybym nie wiedziała mogłabym (z myślą wygranej) założyć się, że tego imienia na 100% nie posiada. I przegrałabym.
- No dawaj. Nabijaj się jak chcesz. - Powiedział widząc moją minę.
Zmarszczyłam brwi, udając opanowanie.
- O co Ci chodzi? Masz bardzo ładne imię! 
- Jasne. Widać to na Twojej twarzy.
- Cholera. - Zawsze byłam kłamcą, który musiał się wiecznie śmiać, kiedy powinien udawać powagę! - W głębi duszy...
- Och daruj sobie. 
Uniosłam prawą rękę (lewa - gips) w geście poddania. 
- Tylko mnie nie ugryź. Może zacznijmy od nowa.
 Przewrócił oczami i zaczął oglądać sufit.
- Wiesz jak to jest kiedy zawodzi się rodziców?
- Mniej więcej.
- A wiesz jak to jest, gdy w ich rocznicę zrobisz sobie niezłą krzywdę.
 Zastanowiłam się.
- Nie. Takiego scenariusza nigdy nie grałam.
- A ja tak.
- Kiedy to było?
- Hm... Dzisiaj! 
 Westchnęłam.
- Mogę tylko współczuć, stary. A co właściwie zrobiłeś?
 Zastanowił się. 
- Długo by opowiadać.
- A więc skróć to.
 Chwila milczenia.
- Byłem tu w weekend z rodzicami na tzw. "mini holidays' jak to zwykli mówić. Wczoraj poszliśmy na spacer i wtedy oni zauważyli jakąś małą, przytulną knajpkę. Z racji tego, że dzisiaj mają swoją rocznicę postanowili, że przedłużą te wakacje o jeden dzień, bo zależało im być w tym dniu razem. W miejscu kojarzącym im się ze swoją młodością. Tym oto sposobem zostałem sam. Nudziłem się, więc poszedłem kupić sobie deskę i trochę na niej pośmigałem. Tak pośmigałem, że wylądowałem tu ze złamaniami. I jestem na siebie wściekły. Jak ja mogłem być taki... 
- Nieodpowiedzialny? - Podsunęłam mu. 
- Właśnie. I teraz nie wiem co mam zrobić. Głupio wyszło. - Podsumował.
- Masz rację. I extra pomysły na romantyczne randki swoich rodziców. 
 Prychnął. 
- I to jak. A ty jak tu trafiłaś?
 Opowiedziałam mu to pokrótce. 
 Nie powiedział mi nic. Jedynie posłał tajemniczy uśmieszek.  
 Wtem rozdzwonił się mój telefon.
 Gdy tylko Otis usłyszał pierwsze takty "Burn It Down" zespołu Linkin Park wzniósł z rezygnacją ręce w powietrze.
- No nie! Nawet tutaj!
 Nie wiedziałam o co mu chodzi, więc tylko zmarszczyłam twarz (czyli innymi słowy miałam zdegustowaną minę) i odebrałam połączenie. Dzwoniła Alice. 
- Hej. Co tam?
 Po drugiej stronie cisza.
- Halo?
 Słyszałam jedynie jakieś szuranie i... miauczenie?
 Cisza.
- Jesteś tam?! 
 Ciągle nic.
- Do cholery! 
 Zakończyłam połączenie z myślą, że przecież oddzwoni, jeśli to coś ważnego.   Wtem do sali wszedł starszy, siwy pan w białym fartuchu. Lekarz. Niósł podkładkę z długopisem. Przywitał się i zatrzymał przy łóżku Otisa. Przekartkował papier i zwrócił się do niego:
- Pan... Shinoda?
- Co?! - Wrzasnęłam z piskiem i wyskoczyłam z łóżka.



6 komentarzy:

  1. Aaa, jestem pierwsza! :D
    Więc tak - wiem, że masz słabość do ciemnej karnacji i do nazwiska "Shinoda", ale skoro on najwyraźniej nie lubi Linkin Park, to chyba nie zrobisz tego Joshowi, co? :>

    OdpowiedzUsuń
  2. Super!!!! :D pisz dalej :D
    Johnny :D :**

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest GENIALNE !!! zdecydowanie świetnie się czyta. zachęcam do pisania dalej :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Usunęłam poprzedni komentarz, bo nie da się tu nic edytować, a chciałam coś dodać. Tak, więc (yhm, yhm):
    Maj - 2 rozdziały;
    Czerwiec - 4 rozdziały (!);
    Lipiec - 1 rozdział :(
    do 18 sierpnia - 0 rozdziałów.
    Cóż, Symbiozo, ja też przez miesiąc z hakiem nic nie dodawałam, ale wczoraj to zrobiłam, więc nie uważasz, że na Ciebie też pora? ;> My tu wszyscy czekamy!

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedy następny?
    Kto to jest ten cały Shinoda?
    Ja chce ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń