Look'acze :)

niedziela, 5 maja 2013





Chapter #12

Wyczerpana bezbrzeżnym smutkiem oraz płakaniem w poduszkę nareszcie zasnęłam. Chociaż tak, mogłam na chwilę postarać się wyciszyć. 

Kiedy obudziłam się po paru godzinach było trochę po północy. Bolała mnie głowa, miałam podkrążone oczy i wyschnięte usta. Spróbowałam doprowadzić się do względnego ładu, ale na niewiele się to zdało. Bolało mnie całe ciało. Przysiadłam na skrawku łóżka próbując oprzytomnieć. Beznamiętnie wpatrywałam się w puste ściany. Mój wzrok wędrował po ich wyblakłych kolorach, znalazł się również na podłodze, na sąsiednich pustych łóżkach, a kiedy dotarł do stolika nocnego... Wtedy przypomniałam sobie co działo się wcześniej. Nowa fala rozterki uderzyła we mnie najcięższym kalibrem. Schowałam twarz w dłoniach ignorując dreszcze, które powtórnie zaczęły ogarniać moje ciało. Nie potrafiłam powstrzymać szlochu. Nie potrafiłam skupić się na niczym. Już od dawna tak nie cierpiałam... "Nie jestem pewna czy kiedykolwiek tak cierpiałam..." Miałam tego wszystkiego po dziurki w nosie. Nie dość, że przechodzę ogromne katusze to w dodatku w takim miejscu! W miejscu, w którym uwagę otrzymywałam w większym stopniu od O.... 
Pokręciłam głową, ale myśli same przychodziły. Znów pojawiła się fala łez, z którą nie dałam sobie rady. Osunęłam się na podłogę. Nie dawałam sobie rady.
Chciałam, jak najprędzej uciec - po prostu wariowałam!
Kiedy toczyłam wewnętrzną walkę, ktoś zapukał i idiotycznie zapytał:
"Wszystko w porządku?"
Leżałam skulona w kłębek na podłodze z niemal szkarłatnymi oczyma, a osoba ośmielająca się wejść w takim momencie, już chwilę potem potrząsała mną, jak kukłą.
Obraz był na tyle rozmazany, a głos na tyle niewyraźny, że nic nie zrozumiałam. Ani drgnęłam. Osoba ta wyciągnęła chusteczkę, ciągle zadając mi głupie pytania "Czy mnie słyszysz?" "CO się dzieje?" "Halooo! Czy...?".
Osoba ta wytarła mi chusteczką zapłakane oczy. Chwilę potem do mojego mózgu informacja nareszcie dotarła - osoba ta to Josh. 
Bo któż by inny...
Josh zmusił mnie do pozycji siedzącej, a potem powtarzał głupie pytania.
Gdy nie skutkowało, a domyślał się co mi jest, wyciągnął jakieś białe pudełeczko, z którego wysypało się kilka niewielkich pastylek, które nie wiadomo, jak nagle znalazły się w moim przełyku...
Chwila, dwie, trzy i poczułam się niczym roślinka - wiotka, bezbronna, cicha...
Przy jego pomocy usiadłam na łóżku, a on obok mnie. Nie protestowałam, gdy zamknął mnie w swoim uścisku, bo byłam bezsilna.
  - Chcę już do domu. 
Josh jeszcze bardziej przytulił mnie. Jego uścisk cudownie koił cholerny ból.
  - Ciiii... Wiem, wiem. 
Nie wiem ile dokładnie, siedzieliśmy w takiej pozycji. Czas mnie nie dotyczył.
Kiedy pigułki zaczęły przywracać mi jasność myśli gwałtownie się od niego odsunęłam, a w głowie pojawił się ostry ból. Josh powiedział coś, czego nie zrozumiałam i rzucił się w moją stronę, jakby chciał mnie przed nim chronić znów mnie złapał i przyciągnął do siebie, w określony sposób, którego nie rozumiałam, a który odpędził zawroty głowy. 
  - Nancy, przeszło?
Lekko pokiwałam głową.
Josh podniósł mnie delikatnie i poprawił pościel, po czym ułożył mnie w łóżku i przykrył pościelą. Stanął za oparciem łóżka i zaczął mi się przyglądać.
  - Dziękuję Ci. 
Skinął głową i przytknął palec do ust sygnalizując tym, bym się oszczędzała.
Ułożyłam się wygodnie i przymknęłam powieki.
  - Bardzo chciałbym z Tobą zostać, ale muszę zajrzeć do pacjentów. Niedługo wrócę...
Nie zdążyłam nawet kiwnąć palcem, leki były tak silne, że zasnęłam.

***
Przeciągnęłam się i ziewnęłam. Za oknem niemal świt. Czułam się... Nawet dobrze. Lecz przytomność mojego umysłu nadal utrzymywała mnie przy fakcie, że stało się to za sprawą leków. 
"Słodki Jezu..."
Na krześle przy moim łóżku siedział, a właściwie drzemał sobie słodko - Josh.
Niewiarygodne.
Przekręciłam się mając nadzieję delikatnie go obudzić, ale moje zamiary diabli wzięli, bo łóżko niemiłosiernie zaskrzypiało i Josh zerwał się.
  - O, już nie śpisz. - Powiedział zaspanym głosem.
  - No i ty też. Dlaczego przy mnie siedzisz?
  - Martwię się. Wczoraj bardzo źle wyglądałaś. 
"Tak. Masz rację. Jestem w totalnej wewnętrznej i zewnętrznej rozsypce. A ty mi tego wcale nie ułatwiasz!"
  - Nancy, wiem, że już dziś miałaś wyjść, ale wydaje mi się to niemożliwe.
"Co? Co on do...?"
  - Ty nie będziesz mi mówił czy mogę czy też nie mogę, ale i tak dzisiaj wyjdę! Mam tego dość! Widziałeś przecież co się ze mną tutaj dzieje!!! 
Josh potarł skronie.
  - Tak. Widziałem, ale wiem, że nie ma to żadnego wspólnego z tą placówką tudzież szpitalem, lecz z kimś... Kimś kto cię... Pieprzony gwiazdorzyna!
  - Jakim prawem TY mówisz tak o NIM?! W ogóle GO nie znasz! Nie znasz MNIE! Jakoś do tej pory nie zależało Ci na moim zdrowiu! A mnie nikt nie... W ogóle wiesz co ty mówisz?! Boże...
Złość, która nagle we mnie wstąpiła rozkazała mi wyskoczyć z łóżka.
Zawrót głowy i po chwili znów w ramionach Josha.
  - Puść mnie! Dam sobie doskonalę radę. SAMA.
Josh wydał z siebie jęk niedowierzania.
  - Czy ty nie widzisz, jak się zachowujesz? A Twoje zdrowie obchodzi mnie nad wyraz! Codziennie chodzę do lekarskiego przeglądać historię Twojej choroby, śledzę ją i zaglądam do Ciebie, gdy śpisz! A wiesz, dlaczego tyle czasu mnie nie było? Bo pod PRZYMUSEM wykonywałem zadanie powierzone mi przez tego wariata, jakim jest ordynator! Nie wierzę w to (i ty pewnie też nie uwierzysz), ale on zakazał mi jakiegokolwiek spotykania się z Tobą! 
"No tak. To by wyjaśniało, dlaczego tak mnie atakował..."
  - A najgorsze w tym wszystkim jest to, że zamartwiałem się o Ciebie, a przez tą... 
Wzniósł ręce ku niebu i dokończył.
  - Diana. To ona wydała mnie jemu i teraz zajmuje wyższe stanowisko.
Ja chyba poszukam sobie innego miejsca albo najlepiej pracy...
  - Że jak?!
Nie wierzyłam własnym uszom. 
  - No tak!
  - I ty chcesz mi sprzedać tę tanią historyjkę, mając nadzieję, że w nią uwierzę?! Diana to całkiem bliska mi osoba to znaczy znamy się od dawna i...
Josh podszedł blisko i lekko mną potrząsnął.
  - Czy do Ciebie nie dociera? Ona nas zmanipulowała. Była tu u Ciebie za pewne mówiąc, że zadzwoni na policję i takie tam. Mam rację?
Przytaknęłam.
  - Tymczasem nic takiego nie uczyniła. Wręcz przeciwnie. Przedstawiła Ciebie (dość wiarygodnie), jako wariatkę, mówiącą totalne bzdury, mnie jako kochasia, zaniedbującego swoją pracę, a potem jeszcze pojawiły się plotki, że się przespaliśmy. Ordynator we wszystko uwierzył. Co do joty. Sam z resztą "zebrał" jakieś tam "dowody". Zagroził mi, że wyrzuci mnie, a nawet pozbawi mnie wykonywania zawodu. Nancy, zrozum mnie. Nie mogłem tyle ryzykować.
Kiedy szok minął:
  - Ale czekaj... Kochaś? I że się razem... Co?! Przecież to totalne bzdury!
Josh z uśmiechem przewrócił oczyma.
  - No tak, a ty, jak zawsze skupiona na najważniejszym.
Zarumieniłam się.
  - Nie. Po prostu w to nie wierzę! Od początku czułam, że to jakieś wariactwa! Gdzie ona teraz jest?
Josh zaśmiał się złośliwie.
  - Jak to gdzie? Myślała, że ujdzie jej to na sucho. Wzięła sobie mały urlopik, na rzecz nowego stanowiska i uczczenia spisku.
Pokręciłam głową.
  - Nadal jednego nie rozumiem.
  - Czego?
  - Po co to wszystko? Po co miałaby mówić, rozsiewać tak raniące plotki?
Josh jęknął.
  - Bo ona tylko udaje! Jest kompletną pozerką! A zrobiła to, żeby się odegrać na mnie! Mam wrażenie, że miała mi za złe, że zawsze byłem ten jeden krok przed nią. - Przerwał. - A teraz nadarzyła się taka świetna okazja, żeby to wykorzystać...
  - A mnie się wydaje, że chodziło o coś innego.
  - Hm? A co takiego?
  - Szczera zazdrość.
  - Zazdrość? - Zapytał zdziwiony.
  - No tak... Nie rozumiesz?
  - No, praca...
  - A tam praca! - Machnęłam dłonią. - Była zazdrosna o Ciebie!
  - O mnie? - Pisnął z niedowierzaniem.
  - Josh, Josh, Josh... Jesteś bardzo inteligentny, wyglądasz... Bardzo atrakcyjnie, jesteście mniej więcej z tego samego rocznika, jesteś na wyciągnięcie ręki...
Josh słuchał uważnie, a potem pstryknął palcami.
  - Kolejny element układ... Jezu! Słyszysz te kroki. O nie! 
Przerażona zakryłam dłonią usta.
  - Do kibla! Szybko.
Josh, przerażony, przewrócił krzesło w biegu i hukiem zamknął się w łazience.
Po chwili kroki ucichły.
Puk, puk.
I wejście z impetem.
Ordynator.
- Panno Nancy... - Rozejrzał się uważnie po sali. - Nadszedł czas.
Powiedział to w tak podejrzany sposób, że, jak najprędzej chciałam się wyrwać z tego cyrku. Zastanowiły mnie jego słowa. Wcale nie byłam ciekawa, co jeszcze dziwnego przyniesie ten dzień...




----------------------------------------------------------------------------------------
Haha! Zaskakuję siebie samą nową "systematycznością" (ha, zobaczymy, jak długo to potrwa) dodawania kolejnych epizodów oraz odbierania telefonów ;) - Moje przyjaciółki powinny coś o tym wiedzieć.
Tak na poważnie, to dodaję to (nigdy jeszcze tak nie robiłam), żeby z całego serca podziękować mojej kochanej Alice, za dawanie mi tak ogromnych pokładów natchnienia oraz śmiechu. Kocham Cię siostrzyczko. Nawet nie wiesz, jaaak się cieszę, że cię mam! :*** 
Chciałabym również zwrócić uwagę na "Zuzka S.", która odkąd pamiętam jest tu ze mną na blogu i samym tym daje mi ogromną motywację. Dziękuję Ci Zuza ;***
Jeszcze raz wielkie dzięki za wszystko!
<333

sobota, 4 maja 2013




Chapter #11




  Poczułam, że jednocześnie i tracę grunt pod nogami, ale i nabieram wielkiej ochoty roznieść w drobny mak cały hol szpitalny. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Sprawca tego wszystkiego, koleś, którego ledwo znam, a traktuję go, jako wroga publicznego #1 oraz odwiecznego przeciwnika, jak gdyby nic spacerował sobie ze stoickim spokojem, najwyraźniej czegoś szukając. Lub kogoś. Na samą myśl obeszły mnie ciarki. Czy mógłby posunąć się do, aż tak irracjonalnego celu? Dopaść mnie (za prześladowania policji i odebrania mu jego "wielkiej i szczerej" miłości - a mojej ukochanej przyjaciółki - Alice)... " Ja nie mam pojęcia gdzież on się ukrywał albo też, jak ta tutejsza policja go szukała, że to wszystko jakoś tak bezapelacyjnie ucichło"... Kiedy pani Shinoda położyła mi rękę na ramieniu pewnie wyczuwając nagłą zmianę w moim zachowaniu, poczułam się źle, że nie powiedziałam prawdy swoim rodzicom, tylko ich niepotrzebnie okłamałam. Wyrzuty sumienia będą się jeszcze długo za mną ciągnęły...
  Miałam ochotę właśnie w tym momencie pobiec, rzucić się na niego i wydrapać mu oczy.
  Jednak powstrzymałam się, przede wszystkim zważywszy na to, że w naszą stronę zbliżał się bordowy ordynator...


***

  - Jaka beka, jaka beka? Myślałam, że wyrzuci mnie ze szpitala!
Zdenerwowana pani Shinoda zaczęła obgryzać paznokcie.
  - Bardzo, bardzo i jeszcze raz baaardzo panią przepraszam! To wszystko moja wina.
  - Kochanie, nie denerwuj się! Wcale, że nie twoja!
Pokręciłam głową.
  - Oczywiście, że moja. Gdyby nie moje głupie zachowanie, to nic by się nie stało...
Otis nadal pod nosem pomrukiwał "I tak sądzę, że była mega beka". Stał do mnie tyłem, pakował swoje rzeczy do plecaka Nike, który przyniosła mu Mama. Wpatrywałam się w nich - oboje byli wręcz doskonali - z podziwem, który zapierał mi dech w piersiach, bo mimo wszystko to oni... No... SHINODA! 
Właśnie... 
  - Zupełnie nie spodziewałam się, że lekarze mogą być tacy porywczy.
Oboje z Otisem spojrzeliśmy na nią z grymasem.
  - Raczej chamscy. 
  - I zadufani.
Pani Shinoda nadal kręciła głową z niedowierzaniem. 
  - Ich traktowanie jest poniżej jakichkolwiek norm. Wrzaski, co to w ogóle jest?!
Smartfon pani Shinody zaczął wibrować, kobieta wyszła na korytarz, chcąc odebrać połączenie.
Głęboko westchnęłam, zaczęłam łapciem kreślić wzorki w podłodze, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Widziałam, że mimo utrzymywania pozorów to Otis, też jakoś tak co chwilę podrygiwał. W końcu odchrząknęłam i zaczęłam bawić się końcówkami włosów.
Otis momentalnie odwrócił się i spojrzał na mnie od nasady włochatych kapci, po czubek ciemnych włosów. Skomentował:
  - Schudłaś.
Moje ręce nagle wydłużyły się i powędrowały do podłogi. Podobnie, jak głowa.
I wyraz twarzy. 
  - Nie wiem czy śmiać się, czy płakać... - Odparłam.
Ponownie odwrócił się i nie powstrzymał się.
  - Ja na Twoim miejscu bardzo bym się ucieszył. To szpitalne żarcie, jednak robi swoje.
  - Przecież wiesz, że ja nie o tym!!! - Wydarłam się. 
Jego spojrzenie nabrało wyrazu, którego od samego początku oczekiwałam...
  - To był tylko głupi żart. 
Dźwięk suwaka plecaka, wywołał u mnie bolesne ukłucie w sercu.
Otis westchnął, zarzucił go na ramię, rozejrzał się po sali, podszedł do okna, otworzył je i ku mojemu OGROMNEMU zaskoczeniu wychylił się przez nie, wystawiając dłonie i coś nawołując. Otworzyłam oczy szeroko ze zdumienia, gdy na jego ramieniu usiadł bielutki gołąb z przyczepioną kopertą. Otis wziął ją od niego, pogłaskał go po malutkiej główce oraz wręczył nagrodę - kilka dużych nasion, z paczki, którą wyciągnął z plecaka. Gołąb odleciał, a Otis zamknął okno i ruszył w moją stronę z uśmiechem od ucha do ucha - pewnie chodziło o moją minę i satysfakcję z udanej niespodzianki. 
  - Weź ją. - Wręczył mi kopertę. - Otwórz dopiero po... Wszystkim. 
Otis zrzucił plecak na ziemię, a potem wziął moje drżące ciało w swoje ciepłe ramiona. Przycisnęłam się do niego i zawzięłam "Już nigdy Cię puszczę". To był tak magiczny i wzruszający uścisk, że niechcący kilka łez zmoczyło podkoszulkę i ciemną, mięciutką bluzę Otisa. Chłopak otarł je kciukiem i podniósł mój podbródek, by pochwycić moje spojrzenie.
  - Masz piękne błękitne oczy... I ogromne serce. Dziękuję Ci... K...
Nie dokończył. Pani Shinoda weszła do sali patrząc na nas w uścisku i uśmiech rozświetlił jej urodziwą twarz. 
  - 5 minut mnie nie było, 5... 
Odsunęłam się pierwsza, w głowie mi szumiało, a w klatce piersiowej łomotało rozradowane serce. Mimo pożegnania, mimo niewiedzy tego co może zdarzyć się w przyszłości (lecz pewnie tego co nigdy nie dojdzie do skutku...) zaczęłam postrzegać to inaczej. Uśmiechnęłam się. Byłam przepełniona radością.
Na chwilę zapomniałam o bożym świecie.
  - Nani mogę twój telefon.
Zmarszczyłam brwi.
  - Jasne. 
Pani Shinoda przez chwilę zastanawiała się, jak go uruchomić, ale szybko się zorientowała.
  - Otis obejmij proszę...
Nie trzeba było mu tego dwa razy powtarzać. Otis przyciągnął mnie do siebie i lekko zakołysał.
Mimo moich protestów (aaa! jak ja wyglądam, Boże, nie...) zrobiła nam zdjęcie.
Nasze pierwsze wspólne zdjęcie.
Potem to samo uczyniła z telefonem Otisa.
A później, tak bardzo byłam przejęta, że nie wszystko do mnie docierało. Szliśmy w kierunku wyjścia, bardzo blisko siebie, rozmawiając i próbując żartować - dla rozładowania napięcia. Bałam się znów wychodzić, ale korytarz był prawie pusty, więc zignorowałam ewentualne szkody. Przekraczając próg, Otis złapał mnie za rękę. Kilka metrów przed nami stała taksówka. Pani Shinoda ucałowała mnie w oba policzki, jeszcze raz podziękowała i szepnęła mi na ucho kilka pokrzepiających słów. Wsiadła do środka machając i zabierając plecak Otisowi. 
I teraz nadeszła chwila prawdziwego pożegnania. Przyjęłam ją mężnie (bynajmniej chciałam sprawiać takie wrażenie). Otis ścisnął szczęki. Nie był w stanie nic powiedzieć. Tylko jeszcze raz dał mi pełen miłości uścisk. Już go odczuwałam, szybko nadchodził. Otis tylko bezgłośnie powtórzył "Pamiętaj. List" i dołączył do Mamy.
Patrzył na mnie, a ja nie odrywałam od niego wzroku. Pani Shinodzie nie umknął żaden szczegół. Nawet serce narysowane na szybie przez Otisa. Przekazałam im całusy i śledziłam wzrokiem do zakrętu.
Kiedy zniknęli mi z oczu, przełknęłam gulę i wróciłam do tego dziadowskiego szpitala ściskając pięści. Jak najprędzej chciałam znaleźć się sama w sali. Pocieszałam się myślą, że już jutro stąd wychodzę.
Opadłam na łóżko. Kopertę z listem położyłam na stoliku nocnym obok telefonu.
Wcisnęłam głowę w poduszkę próbując jakoś zignorować dopadnięcie niewyobrażalnego bólu oraz uczucia pustki...
A najgorsze były te myśli...





niedziela, 28 kwietnia 2013



Chapter #10


        - Acha... Koniecznie już? ... Rozumiem. Tak, będę czekał... 
 Zrobiło się dość chłodno. I ponuro. Tak, niektóre sprawy w kilka minut mogą nabrać zupełnie inny obrót, niż sobie wymarzyliśmy. 
- Nancy, ja...
...
- Hej, co jest?
...
- Jesteś na mnie zła?
...
- Odezwij się do mnie...
...
 "Myśli sobie, że to tak łatwo pokonać rozdzierający ból w sercu i wydobyć z siebie chociaż słówko" Próbowałam, ale nie było mnie stać nawet na poruszenie językiem chociażby milimetr do przodu. Czułam się... Jakbym... Miała stracić przyjaciela! A przyjaciele to najcudowniejsza sprawa w życiu każdego człowieka. To co działo się między nami... To podobieństwo, wspólne zwierzanie się z problemów... Sprawiło, że bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Wzruszałam się, gdy widziałam, że dzięki mnie Otis uzyskuje zmiany o jakich mu się nie śniło. Na każdym kroku dziękował mi za to. Poczułam silną więź, która nas połączyła...
 Ale najbardziej cieszyło mnie to, że Otis był tylko cudownym przyjacielem i ani jemu ani mnie nie spieszyło się do "zmian". 
- Nan, proszę...
 Może to nie było zbyt rozsądne, ale z racji tego, że nic nie mogłam powiedzieć, a czułam, że zbliża się fala słonych łez, co zauważył Otis, wybiegłam z sali (ledwo, ledwo), w której przebywaliśmy... Za sobą słyszałam urywany krzyk Otisa, ale szybko ucichł. Na moje szczęście korytarz był pusty, więc pognałam do windy. Miałam nadzieję, że dobrze wybieram przyciski, bo obraz zaczął mi się rozmazywać. Będąc na samym dole poczułam niemiłe uczucie i ostre bicie serca, ale nie wahałam się...
 Biegłam do wyjścia ile sił, po drodze trącając kilkoro osób.
 Kiedy drzwi stanęły otworem uderzył mnie świeży zapach wiosny i wolności.
 Zachłysnęłam się powietrzem i z zamiarem zejścia ze schodków na chodnik zrobiłam krok do przodu. Wtedy ktoś złapał mnie za ramię i lekko dociągnął do siebie.
 Przerażona tym, że to ordynator lub jedna z jego podwładnych nawet nie odwróciłam się tylko upadłam na ostatni stopień schodów i schowałam głowę między nogi. Już dłużej nie mogłam. Łzy poleciały wartkim strumieniem, a dreszcze targały moim ciałem we wszystkie strony. Skumulowane w sobie emocje właśnie tak znalazły upust. Nie miałam pojęcia kto to... Objął mnie ramieniem i przytulił. Poczułam słodkie, damskie perfumy i zdezorientowana sięgnęłam po chusteczkę, którą ta osoba mi podała. Wytarłam załzawione oczy, a kiedy obeschły, obraz na powrót stał się ostry, a ciało uspokoiło się. Usłyszałam melodyjny głos.
- Kiedy byłam w Twoim wieku przeżywałam dokładnie to samo. I samą mnie to zaskoczyło, jak rozstanie może człowiekowi sprawić ogromny ból i wprowadzić go w melancholię... Wiem też, że gdybym kiedyś była taka, jak ty to te uczucia by się mnie nie tyczyły. A wiesz dlaczego? - Piękny głos ucichł, następnie przemawiał pełen wzruszenia. - Bo jeśli ktoś ma ogromne serce, wspaniałą duszę i czyste intencje, a co za tym idzie, samą swoją osobą zmienia wszystko wokół siebie na lepsze to z pewnością jest to jedna z tych najsilniejszych osób na świecie i... Ja nie potrafię znaleźć słów by wyrazić, jak bardzo cieszę się, że mój syn tu wylądował.
 Rozdygotana powolutku podniosłam głowę.
- I jak mogę przekonać Cię, Nancy, że jesteś istnym Aniołem?
 ... Chwilę to trwało zanim dotarło do mnie, mojej świadomości, że te wszystkie słowa padły z ust pani... Shinody...
- Nie wiem czy słowo "dziękuję" jest adekwatne, lecz mimo wszystko...
 Piękna brunetka, w pastelowej sukience w jednej dłoni ściskała opakowanie chusteczek, a bokiem drugiej ocierała łzy, spływające po policzku. 
- Widzisz mnie pewnie pierwszy raz w życiu, a ja Ciebie po raz wtóry. Kochana, może będziesz miała mi to za złe, ale kilka razy już tu byłam. Któregoś dnia Otis zadzwonił do mnie i poprosił bym przyjechała, tu do szpitala. Rzucił mi się w ramiona, jak za starych czasów i powiedział, że kocha mnie najbardziej na świecie i nie może znieść myśli, że tyle czasu zmarnował, to znaczy zmarnowaliśmy na bezsensowne kłótnie i obcość... Wyżalił się chyba pierwszy raz od wielu, wielu lat! Nigdy tego nie robił, niezależnie od tego, jak staraliśmy się razem z Mike'm... A ten krótki pobyt w szpitalu był, jak wiadro zimnej wody. Od stóp, oczyszczającej, rzecz jasna. Nancy. Jestem pełna podziwu... Wzruszenia... Głos mi się łamie... - Pani Shinoda zmierzwiła mi grzywkę i uśmiechnęła się przez łzy. 
 - Słoneczko, dziękuję...
 Jej słowa były tak pokrzepiające... Dostrzegłam w niej tak dobrze znaną mi dotychczas osobę... Z tego wszystkiego mój smutek przerodził się w ogromną radość, z uśmiechem od ucha do ucha rzuciłam się w jej ramiona. Pani Shinoda odwzajemniła uścisk i poklepała mnie po plecach. Kiedy się od siebie odsunęłyśmy, tak po prostu zaczęłyśmy się z tego wszystkiego... Śmiać i po zamienieniu jeszcze kilku dziwnych zdań postanowiłyśmy wstać z zimnego podłoża i wrócić do środka póki jeszcze nikt się nie zorientował.
 - Takie mam dziwne odczucie, że skądś panią bliżej znam...
 Te ciemne oczy i zadarty nos, wydawały się takie znajome. Hm...
- Może to dejavu? To dość często się zdarza.
 Ale ja wciąż zastanawiałam się skąd... A z resztą.
- Pewnie tak. 
 Nagle kobieta bacznie mi się przyjrzała.
- Nancy, nie chcę się narzucać, ale czy mogłabym prosić o numer do Twoich rodziców, albo Wasz adres?
- Jasne, proszę tylko dać mi telefon, albo coś do pisania.
- Okej. Dziękuję Ci bardzo, a teraz zmykajmy do środka.
 Gdy podniosłyśmy się i ruszyłyśmy w stronę wejścia zauważyłam, że za szybą czai się znajoma sylwetka, wyprzedziłam mamę Otisa i wpadłam do środka. W kierunku windy szedł sam On.