Chapter #9
- Co takiego Ci powiedział?! Sam jest, jak kryształki magnetytu! - Fuknęłam.
- A co ja poradzę na to, że używa takich dziwacznych porównań? Poza tym zapomnijmy o tym. Tak rozkazał i koniec kropka. Co za cholerstwo. - Josh majstrował przy zakurzonych roletach usiłując je opuścić, gdyż słoneczko niemiłosiernie prażyło. - Trzeba spojrzeć na to z jego strony. - Zagaił. - On też jest kontrolowany, a gdyby dowiedzieli się, że dwóch prawie dorosłych ludzi spędzało ze sobą tyle godzin w samotności, w dodatku na ostatniej sali na oddziale to dopiero byłby cyrk! Ty idiotyczny złomie! Kto Cię w ogóle wyprodukował?! - Josh podskakiwał, jak małpka, ale i tak nie udało mu się zasłonić okien. - Zaczekaj, zaraz wrócę. - I wybiegł z sali, zostawiając mnie samą z moimi poszarganymi nerwami.
Usłyszałam pojedyncze 'piknięcie' i na wyświetlaczu mojego telefonu zaczęła podskakiwać zamknięta koperta.
"Jak oni mogli mi to zrobić! Kretyni. Teraz muszę siedzieć w towarzystwie śmierdzącego zapaśnika, starego gracza Bingo i człowieka, który człowieka ani trochę nie przypomina. To jakiś koszmar! A jak u Ciebie?"
To był sms od Otisa. A moja złość wynikała z tego, że dziś rano niedobrzy ludzie (mam tu na myśli siwego lekarza i spółkę) zabrali Otisa z naszej wspólnej sali i wywieźli go na drugi koniec oddziału (w dodatku, gdy spałam) twierdząc, że nasze przebywanie 'razem' jest niedopuszczalne. A najgorsze jest to, że ubzdurało im się to dzień przed wyjściem Otisa i moim. Miałam wielką nadzieję, że ostatni dzień tu będzie wspaniałym przypieczętowaniem okropieństw przez jakie musiałam przejść od czasu... Wiadomo czego. Ale, jak na złość zaspałam i wszystko mnie ominęło. A to tylko dlatego, że pół nocy spędziłam na plotkach oraz ploteczkach z Otisem? Choć tego wcale nie żałuję!!! Kto by pomyślał, że Otis zna osobiście jeszcze jedną wielką miłość mojego życia, Jay - Diego (Ever na pewno by mnie wyśmiała i kazała znowu pisać listy)? W każdym razie nic na to nie poradzę, mogę się tylko fochać...
"U mnie pusto i cicho... Hej, a może tak wymkniemy się po kryjomu i uciekniemy, co ty na to? :)"
Za kilka sekund przyszła odpowiedź.
" Niezwykle kusząca propozycja, ale obawiam się, że nasze próby będą bezskuteczne. Pielęgniarki ciągle się tu kręcą."
Prychnęłam i wystukałam mu co o tym myślę.
"Nie dziwię im się. Sala z taaakimi przystojniakami nie zdarza się zbyt często."
Klik.
"Bez jaj. Gość obok właśnie wyciągnął jakąś wywłokę z pępka... Błeee! To się rusza! o.O"
Otis! Szczery do bólu. I mdłości...
- Hahaha! Strzeżcie się rolety, Joshoua nadchodzi! - Ni stąd ni zowąd do środka wpadł Josh opatulony w czarną chustę, a w dłoni dzierżył długi kij od szczotki. Wykonał kilka teatralnych obrotów. - A więc miałeś czelność zadrzeć ze Samurajem Josh'em?
- Ekhem. - Odchrząknęłam, próbując jakoś powstrzymać śmiech. - Wyglądasz, jak Ninja, nie Samuraj!
Popatrzył po sobie i pokiwał głową.
- A więc dobrze. Ninja Josh przybywa z zaświatów, by rozgromić zakurzone i chińskie szpitalne rolety, które nie chcą mi iść na rękę. To moja ręka z kijem pójdzie na nie! - Josh wziął zamach. - Ręka Majina! - Wrzasnął i rzucił się w stronę okien.
Zanim zdążył dobiec do okien zaczęłam chichotać, jak opętana i uderzyłam głową o ramę łóżka. Niemożliwe! Czy on ogląda...?
Zanim się uspokoiłam rolety rozwinęły się tak, jak powinny, a Josh zadowolony ze swojej sprawności zaczął tańczyć i nucić "Yeah, Josh dał czadu, dał czadu. Acha, jestem mega gość! Uhm.", a kiedy zobaczył w jakim stanie jestem podskoczył i owinąwszy się ciaśniej czarną chustą zaczął mnie łaskotać.
Broniłam się ile sił, ale na nic się to nie zdało. Jedną ręką próbowałam się jakoś zasłonić, a drugą zabrać mu ten kij.
- Stop! Ała, przestań! Stop! - Piszczałam. Tarzałam się po łóżku, a obok mnie on. - To boli!
- Zostaw ją menelu! - Na dźwięk tego głosu zamarłam.
Josh podskoczył, bo nagle stanął za nim Otis i uderzył go jego własnym uchwytem od mopa w... tył. Josh zawył, jak kundelek.
- Otis, czyś ty oszalał? - Jęknęłam, wygramoliwszy się z łóżka.
Otis potrząsnął głową, a Josh spojrzał na mnie spode łba.
- Ja oszalałem?! Co on wyprawia?! - Kulą wskazał na ubolewającego Josha.
- Josh, nic Ci nie jest? - Wzięłam go pod rękę i pomogłam usiąść.
- Oprócz krwawiących pośladków wszystko super. - Miauknął. - Dlaczego? - Bezgłośnie zapytał napastnika.
Otis bez słowa odsunął się i stanął pod ścianą.
Pokręciłam głową i z politowaniem spojrzałam na poszkodowanego.
- Przynieść Ci lodu?
- Nie. Już wszystko w porządku. Dam radę. Poza tym muszę już iść.
Rozwiązałam mu chustę i wzięłam kij, a Josh pocierając ranę posłał Otisowi zabójcze spojrzenie. Chłopak zachował kamienną twarz. Między nimi zdawało się czuć ogromną falę energii. Negatywną rzecz jasna.
Podeszłam do okna i zacisnęłam pięści na parapecie. Wiedziałam, że tak to się skończy. Poznałam dwóch fantastycznych gości, a teraz to wszystko legnie w gruzach, bo oboje pewnie mają już wyrobioną opinię na mój temat. Cudownie!
- Trzymaj się od niej z daleka. - Syknął Otis. - Dobrze Ci radzę, doktorku.
Odwróciłam się na miękkich nogach. Otis wygrażał palcem Joshowi.
- Zajmij się swoim własnym nosem, niedoszła gwiazdeńko... - Warknął Josh.
Kąciki ust Otisa wygięły się w chłodnym uśmiechu.
- Kłamstwo ma krótkie nóżki lalusiu i dobrze o tym wiesz prawda?
- Jak mnie nazwałeś?
- Lalunią, jakieś problemy ze słuchem?
- Otis! Uspokój się! - Dokuśtykałam do nich i stanęłam między tymi dwoma rozżarzonymi huraganami gniewu i rozdzieliłam ich dłońmi. - Koniec. Josh!
Josh zacisnął zęby i odwrócił wzrok, a Otis nie przestawał na niego naciskać.
- Hm, może wyjaśnisz swojej PACJENTCE zasady, którymi cudowny PAN DOKTOREK się kieruje?
- Otis! Opanuj się!
Josh odsunął się.
- To była tylko zabawa. Nani. - Skinął głową w moją stronę.
I tyle...
Josh wypadł stamtąd, a ja nadal trzymałam obie dłonie zaciśnięte na torsie Otisa. Kilka razy zabębniłam w jego klatę, przełykając gulę w przełyku. Otis oddychał ciężko, a w jego oczach tańczyło mnóstwo smutnych ogników.
- Pewnie jesteś na mnie zły, co? - Zapytałam cicho.
Otis zaśmiał się perliście, czym wywołał we mnie osłupienie.
- Nigdy nie byłem i nigdy nie będę. To nie o to chodzi.
- A więc o...
Otis złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Mocno przytulił.
Tkwiliśmy tak parę dobrych chwil, a ja już zdążyłam odpłynąć...
Dopiero zdanie, które padło z jego ust, zbiło mnie z nóg.
- Przyszedłem, bo chciałem się pożegnać...
Nie wiedziałam, że odczuję to tak silnie, zupełnie jakby dwu tonowy betonowy klocek spadłby mi na głowę (och, kolejny psychopatyczny pomysł, który mogłabym podsunąć idiocie Filipowi...). Czy to możliwe, żeby przez tak krótki czas móc zżyć się z kimś naprawdę mocno? Na myśl o tym, że już nie będę miała z kim komentować niesymetrycznych półdupków Chestera Benningtona i wielu, wielu innych zrobiło mi się słabo. Przycisnęłam się do niego, starając się przy tym nie zmiażdżyć mu żeber, a po policzku popłynęła mi słona łza.
- Ale... To nie możliwe, a ja tak chciałam... Nie... Powiedz, że żartujesz.
Otis poklepał mnie wzdłuż linii pleców.
- Wybacz mi Nancy, ale jestem śmiertelnie poważny.
Nie chciałam puścić jego koszulki. Za nic rozstać się z jego cudownymi perfumami. Choć na chwilę stracić jego piękny uśmiech z oczu. Skończyć z naszymi rozmowami i żartami...
- Ale Otis! To nie fair! Ja tak bardzo chciałam, żeby ten dzień był udany!
- Przestań się zadręczać! Czas spędzony z Tobą przyćmiłby nawet najcudowniejszy dzień na świecie...
Zatkało mnie. Taka refleksja z jego strony?
Spojrzałam na jego twarz. Serce zaczęło mi pękać, gdy zobaczyłam, że on też ma zaczerwienione oczy.
- Dziękuję Ci. Otworzyłaś mi oczy. Gdyby nie ty, nadal byłbym zamknięty w swoim własnym, przykrym świecie, gdzie rodzinka jest tematem fatum. Jesteś naprawdę wspaniałą dziewczyną.
- To ty jesteś cudownym chłopakiem! I też bardzo Ci dziękuję. Gdyby nie ty oszalałabym tutaj.
Otis wygiął w łuk jedną z brwi.
- Doktorek doskonale by się Tobą zajął...
- Otis, przestań mi tu prawić fana-bele! Dobrze wiesz, że wcale nie jest, jak mówisz! Proszę Cię.
Tupnęłam zdrową nogą, wściekając się sama na siebie i na moją głupotę.
Z kieszeni shortów Otisa prawie wyskoczył rozdzwoniony telefon. Ściągnął brwi i przekazał mi bezgłośnie "Mama".
Spuściłam głowę, a kilka łez poleciało na nieładną, zabrudzoną, szpitalną podłogę...
"U mnie pusto i cicho... Hej, a może tak wymkniemy się po kryjomu i uciekniemy, co ty na to? :)"
Za kilka sekund przyszła odpowiedź.
" Niezwykle kusząca propozycja, ale obawiam się, że nasze próby będą bezskuteczne. Pielęgniarki ciągle się tu kręcą."
Prychnęłam i wystukałam mu co o tym myślę.
"Nie dziwię im się. Sala z taaakimi przystojniakami nie zdarza się zbyt często."
Klik.
"Bez jaj. Gość obok właśnie wyciągnął jakąś wywłokę z pępka... Błeee! To się rusza! o.O"
Otis! Szczery do bólu. I mdłości...
- Hahaha! Strzeżcie się rolety, Joshoua nadchodzi! - Ni stąd ni zowąd do środka wpadł Josh opatulony w czarną chustę, a w dłoni dzierżył długi kij od szczotki. Wykonał kilka teatralnych obrotów. - A więc miałeś czelność zadrzeć ze Samurajem Josh'em?
- Ekhem. - Odchrząknęłam, próbując jakoś powstrzymać śmiech. - Wyglądasz, jak Ninja, nie Samuraj!
Popatrzył po sobie i pokiwał głową.
- A więc dobrze. Ninja Josh przybywa z zaświatów, by rozgromić zakurzone i chińskie szpitalne rolety, które nie chcą mi iść na rękę. To moja ręka z kijem pójdzie na nie! - Josh wziął zamach. - Ręka Majina! - Wrzasnął i rzucił się w stronę okien.
Zanim zdążył dobiec do okien zaczęłam chichotać, jak opętana i uderzyłam głową o ramę łóżka. Niemożliwe! Czy on ogląda...?
Zanim się uspokoiłam rolety rozwinęły się tak, jak powinny, a Josh zadowolony ze swojej sprawności zaczął tańczyć i nucić "Yeah, Josh dał czadu, dał czadu. Acha, jestem mega gość! Uhm.", a kiedy zobaczył w jakim stanie jestem podskoczył i owinąwszy się ciaśniej czarną chustą zaczął mnie łaskotać.
Broniłam się ile sił, ale na nic się to nie zdało. Jedną ręką próbowałam się jakoś zasłonić, a drugą zabrać mu ten kij.
- Stop! Ała, przestań! Stop! - Piszczałam. Tarzałam się po łóżku, a obok mnie on. - To boli!
- Zostaw ją menelu! - Na dźwięk tego głosu zamarłam.
Josh podskoczył, bo nagle stanął za nim Otis i uderzył go jego własnym uchwytem od mopa w... tył. Josh zawył, jak kundelek.
- Otis, czyś ty oszalał? - Jęknęłam, wygramoliwszy się z łóżka.
Otis potrząsnął głową, a Josh spojrzał na mnie spode łba.
- Ja oszalałem?! Co on wyprawia?! - Kulą wskazał na ubolewającego Josha.
- Josh, nic Ci nie jest? - Wzięłam go pod rękę i pomogłam usiąść.
- Oprócz krwawiących pośladków wszystko super. - Miauknął. - Dlaczego? - Bezgłośnie zapytał napastnika.
Otis bez słowa odsunął się i stanął pod ścianą.
Pokręciłam głową i z politowaniem spojrzałam na poszkodowanego.
- Przynieść Ci lodu?
- Nie. Już wszystko w porządku. Dam radę. Poza tym muszę już iść.
Rozwiązałam mu chustę i wzięłam kij, a Josh pocierając ranę posłał Otisowi zabójcze spojrzenie. Chłopak zachował kamienną twarz. Między nimi zdawało się czuć ogromną falę energii. Negatywną rzecz jasna.
Podeszłam do okna i zacisnęłam pięści na parapecie. Wiedziałam, że tak to się skończy. Poznałam dwóch fantastycznych gości, a teraz to wszystko legnie w gruzach, bo oboje pewnie mają już wyrobioną opinię na mój temat. Cudownie!
- Trzymaj się od niej z daleka. - Syknął Otis. - Dobrze Ci radzę, doktorku.
Odwróciłam się na miękkich nogach. Otis wygrażał palcem Joshowi.
- Zajmij się swoim własnym nosem, niedoszła gwiazdeńko... - Warknął Josh.
Kąciki ust Otisa wygięły się w chłodnym uśmiechu.
- Kłamstwo ma krótkie nóżki lalusiu i dobrze o tym wiesz prawda?
- Jak mnie nazwałeś?
- Lalunią, jakieś problemy ze słuchem?
- Otis! Uspokój się! - Dokuśtykałam do nich i stanęłam między tymi dwoma rozżarzonymi huraganami gniewu i rozdzieliłam ich dłońmi. - Koniec. Josh!
Josh zacisnął zęby i odwrócił wzrok, a Otis nie przestawał na niego naciskać.
- Hm, może wyjaśnisz swojej PACJENTCE zasady, którymi cudowny PAN DOKTOREK się kieruje?
- Otis! Opanuj się!
Josh odsunął się.
- To była tylko zabawa. Nani. - Skinął głową w moją stronę.
I tyle...
Josh wypadł stamtąd, a ja nadal trzymałam obie dłonie zaciśnięte na torsie Otisa. Kilka razy zabębniłam w jego klatę, przełykając gulę w przełyku. Otis oddychał ciężko, a w jego oczach tańczyło mnóstwo smutnych ogników.
- Pewnie jesteś na mnie zły, co? - Zapytałam cicho.
Otis zaśmiał się perliście, czym wywołał we mnie osłupienie.
- Nigdy nie byłem i nigdy nie będę. To nie o to chodzi.
- A więc o...
Otis złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Mocno przytulił.
Tkwiliśmy tak parę dobrych chwil, a ja już zdążyłam odpłynąć...
Dopiero zdanie, które padło z jego ust, zbiło mnie z nóg.
- Przyszedłem, bo chciałem się pożegnać...
Nie wiedziałam, że odczuję to tak silnie, zupełnie jakby dwu tonowy betonowy klocek spadłby mi na głowę (och, kolejny psychopatyczny pomysł, który mogłabym podsunąć idiocie Filipowi...). Czy to możliwe, żeby przez tak krótki czas móc zżyć się z kimś naprawdę mocno? Na myśl o tym, że już nie będę miała z kim komentować niesymetrycznych półdupków Chestera Benningtona i wielu, wielu innych zrobiło mi się słabo. Przycisnęłam się do niego, starając się przy tym nie zmiażdżyć mu żeber, a po policzku popłynęła mi słona łza.
- Ale... To nie możliwe, a ja tak chciałam... Nie... Powiedz, że żartujesz.
Otis poklepał mnie wzdłuż linii pleców.
- Wybacz mi Nancy, ale jestem śmiertelnie poważny.
Nie chciałam puścić jego koszulki. Za nic rozstać się z jego cudownymi perfumami. Choć na chwilę stracić jego piękny uśmiech z oczu. Skończyć z naszymi rozmowami i żartami...
- Ale Otis! To nie fair! Ja tak bardzo chciałam, żeby ten dzień był udany!
- Przestań się zadręczać! Czas spędzony z Tobą przyćmiłby nawet najcudowniejszy dzień na świecie...
Zatkało mnie. Taka refleksja z jego strony?
Spojrzałam na jego twarz. Serce zaczęło mi pękać, gdy zobaczyłam, że on też ma zaczerwienione oczy.
- Dziękuję Ci. Otworzyłaś mi oczy. Gdyby nie ty, nadal byłbym zamknięty w swoim własnym, przykrym świecie, gdzie rodzinka jest tematem fatum. Jesteś naprawdę wspaniałą dziewczyną.
- To ty jesteś cudownym chłopakiem! I też bardzo Ci dziękuję. Gdyby nie ty oszalałabym tutaj.
Otis wygiął w łuk jedną z brwi.
- Doktorek doskonale by się Tobą zajął...
- Otis, przestań mi tu prawić fana-bele! Dobrze wiesz, że wcale nie jest, jak mówisz! Proszę Cię.
Tupnęłam zdrową nogą, wściekając się sama na siebie i na moją głupotę.
Z kieszeni shortów Otisa prawie wyskoczył rozdzwoniony telefon. Ściągnął brwi i przekazał mi bezgłośnie "Mama".
Spuściłam głowę, a kilka łez poleciało na nieładną, zabrudzoną, szpitalną podłogę...