Chapter #2
- Halo, jesteś tam?
Co? Chwila, kto to powiedział?
- No dobra mała, wysiadaj! Nie kontaktujesz. Wyjazd.
Czy ja byłam, aż tak nieprzytomna, żeby wsiąść do taksówki i po prostu odpłynąć, niczego nie powiedziawszy?
- Czy ty słyszysz jak się do Ciebie mówi? - Facet za kółkiem był już cały bordowy. Łypał na mnie wściekle we wstecznym lusterku.
- Przepraszam, jestem zmęczona. Możemy jechać?
- Nareszcie. Myślałem, że trzeba wzywać Ci psychiatrę. Wyglądałaś jak jakaś nawiedzona... Przerażasz mnie.
- I vice versa! - Rzuciłam, podczas gdy gość z rozdziawioną, pulchną twarzą przeżuwał kebab mlaskając i bekając. Marzyłam tylko o tym, żeby jak najszybciej odjechać. Z chęcią przesiadłabym się w czystszą, ładniej pachnącą taksówkę, ale o tej porze trudno na coś takiego liczyć, a poza tym było mi spieszno.
- Jedźmy już! - Zakomenderowałam.
Facet wytarł wierzchem dłoni resztki żarcia z twarzy i poklepał się po swoim bębnie - gigancie.
- Gdzie sobie życzysz?
Zastanowiwszy się rzuciłam:
- Niech pan jedzie przed siebie. Pobawię się w GPS-a.
- Jasne. - Odpalił samochód i docisnął gaz do dechy.
***
Nie miałam pojęcia, że ten rzęch może, aż tyle wyciągnąć. Pędziliśmy niczym błyskawica, tak że bez problemu dotarłam na obrzeża miasta. Stały tu pojedyncze domki, roślinność nabierała na sile, krajobraz stawał się łagodniejszy i przyjemniejszy dla oka. Auto zmierzało w kierunku starej fabryki cukru. Za nią znajdowały się opuszczone hangary, w których "zamieszkiwał" Filip. Spędzał tu wolne popołudnia, weekendy... Ale co mógł zrobić kiedy jego rodzice mieli dla niego czas góra tydzień w miesiącu? Tak był puszczony w samopas, a wiadomo jakie były tego konsekwencje. Kiedy dojechaliśmy, podziękowałam gościowi za podwózkę, dałam kilka monet i wysiadłam. Nawiasem mówiąc wzięłam od niego numer telefonu, bo okazało się, że w sumie to nie jest grubym palantem, a zakręconym Jonatanem. Kazał mówić na siebie Johnny, więc tak też uczyniłam. Chciał na mnie zaczekać, ale zapewniłam go, że sama świetnie sobie poradzę. Kiedy odjechał już nie byłam tak do końca o tym przekonana. Wiatr zaświszczał mi w uszach, a z zachmurzonego, wiosennego nieba na nos spadło kilka kropel. Odwróciłam się w stronę fabryki i ruszyłam. Idąc myślałam o tym, że nie mam bladego pojęcia gdzie się udać, bo byłam tu jeden jedyny raz, namówiona przez swoją przyjaciółkę, bo z całego serca pragnęła pokazać mi to miejsce. "Miejsce należące do mnie i Filipa" jak twierdziła. Fabryka była ogromna, pusta i nieogrodzona. Z łatwością przedostałam się na jej tyły. Szłam ostrożnie i cicho kierując się w stronę bunkrów. Obok wysokiego dębu stał nowiutki, pokryty błyszczącym, ciemnym lakierem (cały w przerażających czaszkach) motor. Prychnęłam, bo to już trzeci drogi motor w tym miesiącu, jaki dostał od starych. A wiedziałam to stąd, że wszystkim, absolutnie wszystkim się tym chwalił. Zatrzymałam się przed wejściem.
- Co ja wyprawiam? - Szepnęłam do siebie pod nosem. Przecież nie było ze mną nikogo, kto mógłby mi pomóc w razie walki, a poza tym nie miałam pojęcia czy oni są tam sami. I bałam się tego dowiadywać. "Muszę zorientować się jak stoi sprawa" pomyślałam i zaczęłam szukać jakiegoś okna. Z przodu niczego takiego nie znalazłam, więc szybko pobiegłam na tyły. Tam było niewielkie okno. Ale wysoko. Musiałam wykombinować coś na szybko. W pobliżu nie było żadnych pieńków, skrzynek czy czegoś co pozwoliło by mi tam zajrzeć. Dobra. Jedyną deską ratunku został ten jego mroczny wehikuł. Nie tracąc czasu pobiegłam po niego i z wielkim trudem przytaszczyłam. Ustawiłam go pod ścianą i wdrapałam się na niego. Powoli zajrzałam do środka.
- Wow... - Wymsknęło mi się. To wyglądało jak jakaś zapuszczona willa czy coś w tym stylu. Całość urządzona była w tym samym ciemnoczerwonym kolorze. Na wschodniej ścianie wisiała ogromna plazma, a przed nią stała kanapa, z piętrzącymi się na niej stosami ciuchów i opakowań po pizzy. Na przeciwko tego wszystkiego, przy zachodniej ścianie znajdował się barek, zastawiony rzecz jasna, drogimi winami, nalewkami, wódką i czym tam się jeszcze dało. Aż mi się cofnęło. Jednak uwagę najbardziej przykuwało ogromne jacuzzi ustawione na środku pomieszczenia, w którym właśnie teraz przytuleni do siebie, w świetle świec siedzieli Alice i Filip. Kamień spadł mi z serca! Nic jej się nie stało! Hurra! W przypływie radości straciłam równowagę i zleciałam z motoru prosto w kępę trawy. Przynajmniej lądowanie nie było, aż tak bolesne. Spojrzałam na motor. Zachwiał się po czym zrywając z jednej strony lakier wylądował obok mnie. Uśmiechnęłam się podnosząc to ustrojstwo, które dzięki mnie nie będzie już tak idealne jak przedtem. Ha. Postanowiłam sprawdzić czy mnie usłyszeli, więc znowu weszłam na motor. Właśnie wtedy Alice sączyła kieliszek wina, a Filip podniósł się, podał jej rękę i oboje w skąpych strojach wyszli trzymając się za ręce. Chłopak wziął ręczniki i jeden podał Alice. Potem przysunął się bliżej niej (a u mnie automatycznie włączyła się czerwona lampka), po czym szepnął jej coś do ucha, zsunął z niej ręcznik, lekko musnął jej dłonie i odstawił kieliszek, który Alice ciągle trzymała w dłoniach. Przesunął ręką po jej talii zatrzymując się na pośladkach. Poczułam mdłości. Co on zamierza zrobić? Po chwili wziął ją na ręce i skierował się do drzwi prowadzących do jakiegoś innego pomieszczenia. Alice miała podekscytowaną minę, a ja zrobiłam się blada jak kreda i zeskoczyłam na ziemię. Pobiegłam do "drzwi wejściowych" tego czegoś. Wzięłam do ręki gałąź drzewa i na paluszkach weszłam do środka. Teraz albo nigdy...
o matko!! co się stanie z Alice?? mam nadzieje że nic złego... :D
OdpowiedzUsuń