Chapter #11
Poczułam, że jednocześnie i tracę grunt pod nogami, ale i nabieram wielkiej ochoty roznieść w drobny mak cały hol szpitalny. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Sprawca tego wszystkiego, koleś, którego ledwo znam, a traktuję go, jako wroga publicznego #1 oraz odwiecznego przeciwnika, jak gdyby nic spacerował sobie ze stoickim spokojem, najwyraźniej czegoś szukając. Lub kogoś. Na samą myśl obeszły mnie ciarki. Czy mógłby posunąć się do, aż tak irracjonalnego celu? Dopaść mnie (za prześladowania policji i odebrania mu jego "wielkiej i szczerej" miłości - a mojej ukochanej przyjaciółki - Alice)... " Ja nie mam pojęcia gdzież on się ukrywał albo też, jak ta tutejsza policja go szukała, że to wszystko jakoś tak bezapelacyjnie ucichło"... Kiedy pani Shinoda położyła mi rękę na ramieniu pewnie wyczuwając nagłą zmianę w moim zachowaniu, poczułam się źle, że nie powiedziałam prawdy swoim rodzicom, tylko ich niepotrzebnie okłamałam. Wyrzuty sumienia będą się jeszcze długo za mną ciągnęły...
Miałam ochotę właśnie w tym momencie pobiec, rzucić się na niego i wydrapać mu oczy.
Jednak powstrzymałam się, przede wszystkim zważywszy na to, że w naszą stronę zbliżał się bordowy ordynator...
***
- Jaka beka, jaka beka? Myślałam, że wyrzuci mnie ze szpitala!
Zdenerwowana pani Shinoda zaczęła obgryzać paznokcie.
- Bardzo, bardzo i jeszcze raz baaardzo panią przepraszam! To wszystko moja wina.
- Kochanie, nie denerwuj się! Wcale, że nie twoja!
Pokręciłam głową.
- Oczywiście, że moja. Gdyby nie moje głupie zachowanie, to nic by się nie stało...
Otis nadal pod nosem pomrukiwał "I tak sądzę, że była mega beka". Stał do mnie tyłem, pakował swoje rzeczy do plecaka Nike, który przyniosła mu Mama. Wpatrywałam się w nich - oboje byli wręcz doskonali - z podziwem, który zapierał mi dech w piersiach, bo mimo wszystko to oni... No... SHINODA!
Właśnie...
- Zupełnie nie spodziewałam się, że lekarze mogą być tacy porywczy.
Oboje z Otisem spojrzeliśmy na nią z grymasem.
- Raczej chamscy.
- I zadufani.
Pani Shinoda nadal kręciła głową z niedowierzaniem.
- Ich traktowanie jest poniżej jakichkolwiek norm. Wrzaski, co to w ogóle jest?!
Smartfon pani Shinody zaczął wibrować, kobieta wyszła na korytarz, chcąc odebrać połączenie.
Głęboko westchnęłam, zaczęłam łapciem kreślić wzorki w podłodze, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Widziałam, że mimo utrzymywania pozorów to Otis, też jakoś tak co chwilę podrygiwał. W końcu odchrząknęłam i zaczęłam bawić się końcówkami włosów.
Otis momentalnie odwrócił się i spojrzał na mnie od nasady włochatych kapci, po czubek ciemnych włosów. Skomentował:
- Schudłaś.
Moje ręce nagle wydłużyły się i powędrowały do podłogi. Podobnie, jak głowa.
I wyraz twarzy.
- Nie wiem czy śmiać się, czy płakać... - Odparłam.
Ponownie odwrócił się i nie powstrzymał się.
- Ja na Twoim miejscu bardzo bym się ucieszył. To szpitalne żarcie, jednak robi swoje.
- Przecież wiesz, że ja nie o tym!!! - Wydarłam się.
Jego spojrzenie nabrało wyrazu, którego od samego początku oczekiwałam...
- To był tylko głupi żart.
Dźwięk suwaka plecaka, wywołał u mnie bolesne ukłucie w sercu.
Otis westchnął, zarzucił go na ramię, rozejrzał się po sali, podszedł do okna, otworzył je i ku mojemu OGROMNEMU zaskoczeniu wychylił się przez nie, wystawiając dłonie i coś nawołując. Otworzyłam oczy szeroko ze zdumienia, gdy na jego ramieniu usiadł bielutki gołąb z przyczepioną kopertą. Otis wziął ją od niego, pogłaskał go po malutkiej główce oraz wręczył nagrodę - kilka dużych nasion, z paczki, którą wyciągnął z plecaka. Gołąb odleciał, a Otis zamknął okno i ruszył w moją stronę z uśmiechem od ucha do ucha - pewnie chodziło o moją minę i satysfakcję z udanej niespodzianki.
- Weź ją. - Wręczył mi kopertę. - Otwórz dopiero po... Wszystkim.
Otis zrzucił plecak na ziemię, a potem wziął moje drżące ciało w swoje ciepłe ramiona. Przycisnęłam się do niego i zawzięłam "Już nigdy Cię puszczę". To był tak magiczny i wzruszający uścisk, że niechcący kilka łez zmoczyło podkoszulkę i ciemną, mięciutką bluzę Otisa. Chłopak otarł je kciukiem i podniósł mój podbródek, by pochwycić moje spojrzenie.
- Masz piękne błękitne oczy... I ogromne serce. Dziękuję Ci... K...
Nie dokończył. Pani Shinoda weszła do sali patrząc na nas w uścisku i uśmiech rozświetlił jej urodziwą twarz.
- 5 minut mnie nie było, 5...
Odsunęłam się pierwsza, w głowie mi szumiało, a w klatce piersiowej łomotało rozradowane serce. Mimo pożegnania, mimo niewiedzy tego co może zdarzyć się w przyszłości (lecz pewnie tego co nigdy nie dojdzie do skutku...) zaczęłam postrzegać to inaczej. Uśmiechnęłam się. Byłam przepełniona radością.
Na chwilę zapomniałam o bożym świecie.
- Nani mogę twój telefon.
Zmarszczyłam brwi.
- Jasne.
Pani Shinoda przez chwilę zastanawiała się, jak go uruchomić, ale szybko się zorientowała.
- Otis obejmij proszę...
Nie trzeba było mu tego dwa razy powtarzać. Otis przyciągnął mnie do siebie i lekko zakołysał.
Mimo moich protestów (aaa! jak ja wyglądam, Boże, nie...) zrobiła nam zdjęcie.
Nasze pierwsze wspólne zdjęcie.
Potem to samo uczyniła z telefonem Otisa.
A później, tak bardzo byłam przejęta, że nie wszystko do mnie docierało. Szliśmy w kierunku wyjścia, bardzo blisko siebie, rozmawiając i próbując żartować - dla rozładowania napięcia. Bałam się znów wychodzić, ale korytarz był prawie pusty, więc zignorowałam ewentualne szkody. Przekraczając próg, Otis złapał mnie za rękę. Kilka metrów przed nami stała taksówka. Pani Shinoda ucałowała mnie w oba policzki, jeszcze raz podziękowała i szepnęła mi na ucho kilka pokrzepiających słów. Wsiadła do środka machając i zabierając plecak Otisowi.
I teraz nadeszła chwila prawdziwego pożegnania. Przyjęłam ją mężnie (bynajmniej chciałam sprawiać takie wrażenie). Otis ścisnął szczęki. Nie był w stanie nic powiedzieć. Tylko jeszcze raz dał mi pełen miłości uścisk. Już go odczuwałam, szybko nadchodził. Otis tylko bezgłośnie powtórzył "Pamiętaj. List" i dołączył do Mamy.
Patrzył na mnie, a ja nie odrywałam od niego wzroku. Pani Shinodzie nie umknął żaden szczegół. Nawet serce narysowane na szybie przez Otisa. Przekazałam im całusy i śledziłam wzrokiem do zakrętu.
Kiedy zniknęli mi z oczu, przełknęłam gulę i wróciłam do tego dziadowskiego szpitala ściskając pięści. Jak najprędzej chciałam znaleźć się sama w sali. Pocieszałam się myślą, że już jutro stąd wychodzę.
Opadłam na łóżko. Kopertę z listem położyłam na stoliku nocnym obok telefonu.
Wcisnęłam głowę w poduszkę próbując jakoś zignorować dopadnięcie niewyobrażalnego bólu oraz uczucia pustki...
A najgorsze były te myśli...
ach nie spodziewałam się. A jednak :D
OdpowiedzUsuńrozdział świetny!!! Masz bardzo fajny styl pisania. Tak super wszystko opisujesz...
czekam z niecierpliwością na następny. Ciekawi mnie co będzie w tym liście :) <3
Cudowny rozdzial! Zgadzam sie z komentarzem powyzej niesamowicie piszesz:)
OdpowiedzUsuń